patrzę pety leżą
schylam garba podnoszę je
zapalę skifa
co za dzień o cholera
dotrę do ciebie Żaneto
bierze szlak
ciebie nie ma
ucałowałem klamkę
twój stary nie miły zarośnięty cap
stoi na lewej flance żul
pytam grzecznie o żebrane
żebrzę o palenie
mówi że nie ma
podążam przed siebie z potężną siłą
uderzam pięścią w pierś
może jutro będzie lepiej
teraz wina po drzewem się napiję
butelkę sprzedam jeśli nie odpadnie denko