wokół tyle przemocy
źle mi za dnia i nocy
płoną słowa szept modlitwy za ścianą
dzieci zapłakane słone łzy
beztroskie lata upłynęły
rozwiane po głowie jak kurz na płaszczu taty
pytam drzew kim jestem
milczenie smutne spojrzenia
nie widzę sensu pracować do śmierci
nienaturalne życie męczy zmęczone oczy
brak sił by iść ciągle na szczyt góry
droga nie ma końca ni początku
zwariowałem raz kolejny
dzień jak dzień szaro wokół
wrzeszczę wolność kiedy nadejdzie
zagadki na rogu
skrzyżowania we mnie co powiesz wietrze