oszukana płonieniem świecy
drżącym trzepotem zawija banknoty
dusz kroczy bladym świtem
miesza się życiem tu i tam
zapomniane słowa
wyskrobuję z szuflady
płonie tęcza z nią pedały
serca biciem oddechem życia
klękam przed samym sobą
bo nie ma nikogo by uwierzyć
w błocie grzechu chylą czoła barbarzyńcy co w słońcu giną grzechy
prawda ukryta póki co gdzieś na dnie
tępy ludzie z ciemnogrodu
pchasz życie prosto nad przepaści czeluści
złamany grosz w kieszeni śmierdzi krwią
zmarszczony jak rodzynek budzisz się ze snu
bolą golenie słowa trawią treść
ćma duchem nie morduj jej niechaj płynie od okna po kres