innych ciał
już nie poznaję siebie.
Wyciągam rękę w górę,
czyjąś
wygrzebaną z tego co leży obok.
Nie mam już ludzkich odruchów,
uczuć
staram się przeżyć mój koniec świata.
Chwytam coś, jest miłe w dotyku,
kępka włosów
straciłem wiarę ale wstaję.
Spoglądam na piękną panoramę,
krwista rzeka
w tle słońce chylące się ku zachodowi.
Staram się przetrwać, tyle ludzi wokół,
ich szczątek
jednak żadnego człowieczeństwa.
Nastał mrok, nic nie widzę,
czuję
zapach gnijącego mięsa.
Uciekam. Czy to sen?
Przegrałem. Dopadła mnie!
Umieram. Niczego nie żałuję.
Jarosław Kania