my młodzi zbłąkani szukamy okruchów chleba
bardziej kochają nas ludzie z wysp
ale ta miłość dobija do brzegu powrotów
w kraju bez pracy
rodzi się nędza zmieszana z iskrą patologi
płacz dzieci te smutku miny
smutkiem napawa każdy stracony dzień
dłonie rozkładam jak orzeł na niebie
idę szukam
i tak nic nie znajdę
ale pochodzę tą beznadzieją się napasę
nakarmię się ludzką mową głodny z uśmiechem
czekam po drugiej stronie nasze sprzedane marzenia
w świecie kombinują
by się napaść najeść
nam zostaje robić w pocie czoła po co mi szkoła po co studia jak i tak nic się nie uda
Polsko stań na nogi wzbudź ducha Zawiszy
dość wyzysku marnych pensji
chcemy żyć nam się należy szacunek i spokój w nocy na tej małej wiosce
położyć dzieci do snu by bóg dobry im się przyśnił