każdego dnia o poranku zapalam papierosa
świeży powiew uchylam drzwi
za parkingiem za drogą las otacza spojrzeniem
nad nim mgły kryją w koronach tajemnice
dzieli mnie kilka centymetrów od przepaści bez dna
na dole czi się czarny kot
co ma w głowie co myśli pchlarz
modłów nie wznoszę tych sam wciąż
wąż czeka by skusić
bóg we mnie mieszka wiem to z pacierzy
co wieczór nawiedza mnie ktoś
mą dusze słabą chroń
wiara co we mnie zamieszkała twarda jak skała
w moim zamku strzeżonym przez ptaki leśne zwierzęta
z ust dobre słowo każdemu i temu z boku
ciepło w dłoniach niosę
łza po policzku miłością płynie
znaczy drogę wąską do zdobycia
w sercu zakwitło dobro zielona latorośl
płoną myśli drogie
nie zapomnij mnie boże
jestem zwykły chłopak z bożych stron
zakwitam wiosną latem plon zbierze
jesienią złotym liściem spadam lekko
krajobraz przypominam
góra wielka
kijem zmierzony wiklinowym
jak kosz zapleciony
idą dni idą słowa za nim postać uboga
duchem bogata choć choroba jak zmora
męczy nie ma spania noc dręczy do świtania