jak po burzy -
rażony piorunem
poparzony ale niespalony
oddychałem -
łapczywie wciągając
a nie było czego -
duszony ale na nogach
- rozsypało się
nie potrafiłem krzyczeć
kiedy wyplułem z siebie
pierwszą żółć
trzymając się deski
promieniem liźnięty
chciałem dalej
bezradny bezideowy
bezwładny bezsilny
toczyłem się -
aż na dno
tam nie dochodzi już nic
i nie wiedziałem
czy chcę wypłynąć
nie wiem -
czy był taki moment
który zaważył
wiem że znowu jestem
czuję tą głębię pode mną
- nie wrócę tam
kiedyś ucichnie -
po burzy przychodzi - spokój?