kawałek podłogi
pięćdziesiąt kilo mięsa
i rozrzutne usta
(zdejmuję)
ty mnie całujesz
ja ciebie obejmuję
zagryzasz wilczo wargi
wkłuwam w pośladki orle szpony
(doznaję)
pośrodku, w misternym lesie
głębokim a, w jednym hauście
pierwsza nieznana rozkosz obija się o pnie
wibrują męskie szczęki
konając przed świtem domknięcia oddechu
(twardnieję)
dopiero teraz czuję twoje kolano
rozlane przejrzystym śmiechem
nie możesz go opanować
rozpanoszył się wśród dębów magii i zaklęć
(wchodzę)
koło palca, w głośnym ukłuciu ekstazy
ciemna i gładka, bezdomna
zachęcasz moje władcze ciało do strasznego panowania
chcesz być niewolnikiem
z obrzydzeniem do cudzej pościeli
(wariuję)
za udem, odwróconym, nielogicznym
w szaleńczym pędzie ku jeszcze
ku intymnym szczegółom obłędu
chłepcę ukrwioną kałużę
zamiast gardłami
posmakiem wrzeszczą zachłanni bogowie
(upadam)
pośród stóp, szponiastych grzbietów
i krzykliwego ciebie
widzę jak mistyczny motyl
frunie nad brudną ziemią
jestem miarowością twego serca
jestem panem ptaków którymi wzlatujesz
(słucham)
w końcu grzeszna warga
rozgrzeszona bólem święta
strzela z łuku młodego grzbietu
prosto w serca zazdrosnych diabłów
milczy piekło, samotny grób, ślepa mogiła
poprzez eksplozję trzewi
dziewiczy nóż rozciął całuny skór
i odstąpił je chorym, nagim rozpaczom
(płonę)