Jak cudnie dotykać waszej skóry, przytulić twarz i zamknąć oczy...<br />
Tak bezpiecznie pośród was; powietrze drży zapachami i milknącą pieśnią ptaków. Niczego więcej nie pragnę, tylko samotności zamkniętej w zielonych ścianach (jak w szpitalu dla obłąkanych, heh) lasu. Tu wykrzyczę mą duszę, zgaszę ból, wyżyję życie, zostanę...i tylko echo, którego i tak będę udawać, że nie słyszę...słyszę...lawinę słów, życzeń, żądań, pragnień tych co żyją i tych co odeszli też...nie, to potok szumi, nikt mnie nie woła. <br />
Czy wystarczę tu sama sobie na przekór sobie?<br />
Drzewa moje; stąd widzę potężne kolumny wasze, na których gdzieś tam wysoko wspierają się strzeliste wieże katedry koron. MUSZę je zobaczyć, jak tną pierzaste obłoki na niebie! MUSZę. Pewnie jedna z nich pochwyciła słońce i udaje, ze ma parasol.<br />
Rany! Muszę!<br />
Wydobyć z podpamięci rozpęd, pokonać strach, odszukać oszukiwaną siebie przez samą siebie...ale jak pokazać światu przezroczyste oblicze, którego i tak nikt nie zauważy?<br />
Nie opuszczę mych drzew, tylko one znają mnie naprawdę, lepiej niż ja siebie. Wtulę się cichutko w wilgotny mech, ooo! Tak! Zasnę, spać będę mocno. Czy obudzę się, czy nie, to bez znaczenia dla drzew, dla mnie...chyba też. Tylko pragnę jednego: śnić o...katedrach koron, wieżach, co łapią słońce...<br />
Promień słońca przedarł się przez skromne odzienie drzew, dotknął mych powiek niczym pocałunkiem...patrzę, więc żyję. Tylko zdziwiona przecieram ziemią oczy...dalej SĄ. Jest ona, jest on i on też; nawet ona z nim...skąd oni?! Nagle mocne gałęzie spadają mi na ramiona...nie...to ICH DŁONIE pomagają wstać i prowadzą ścieżką, która staje się coraz szersza i szersza, aż osiąga rozmiar łąki. Wysoka trawa kołysze się rytmicznie do wiatru, a może w rytm NASZEGO oddechu...?<br />
Dlaczego ICH wczesnej nie spostrzegłam?! <br />
Przecież tuląc się w ramionach drzew, słyszałam bicie ICH serc pod korą...<br />
Samodzielność w smutku samym dzieleniem próżni jest, czyli niczym... <br />
<br />
<br />