idąc ulicą boję się
gdy ściga mnie mafii cień
na skrzyżowaniu dróg
wybieram jedną słuszną
nie stoję w miejscu pierdząc w stołek
walczę każdym świtem po zmierzch epoki
mija dzień modlitwa na sen uspokaja
karabin w ręku uwiera rzemień siny bark
magazynek pełny jak żółte słoneczniki
uderzam błyskawicznie bez litości
wycieram mokre oczy
zamykam powieki
myślę co jest nie tak z tym światem
niespokojny ale syf
obrazy w głowie wyryły blizny głębokie na grób
zemszczę się nie wybaczam
uderzam błyskawicznie bez litości