dwa pedały kilka szprych
wygodne siodło czułem się na polnej drodze
niczym kowboj z Teksasu ale byłem stąd
pędziłem bydło w dłoni bat od dziadka
sztywno trzymałem kierownicę
oporne krowy wchodziły w szkody
ojciec mi dał kilka klapsów a ile gadaniny
do dziś boli głowa
mały człowiek z obowiązkami pastucha
takie było lato osiem cztery
gorące poty mokry cały
w koszulce z Canady
od brata babci który uciekł przed szkopami
zamieszkał
by nie zapomnieć słał listy i paczki
liść klonu na mej koszulce wiele znaczył
myślałem ile jeszcze pracy gdy wbijałem pale
zaraz w łąki po siano gorąco słonce grzało
przypiekało plecy młode spracowane dłonie
pachniał czas jakby inaczej
było ciężko ale dużo się śmiało
oddał bym kilka lat by powrócić tam
nikt teraz mnie nie chce
nikt nie wie gdzie jestem nikt nie zapyta
odizolowany od prawdy każdy piękny każdy ładny
po prostu same wkoło gwiazdy świat gładki
nikt nie powie wróć w d upę ch wam
tylko Reksia żal w komórce stał