przebijam gwoździa w knajpie u Zająca
ledwo od stołu oderwali mnie
rudy kelner polał na drogę w kieliszki
uśmiech znikł gdy do hacjendy otworzyła drzwi
nie ważne
od rana suszy mi łeb oi boli
kiedy ona się odwali
daj spokój chce spać w objęciach Morfeusza
długa noc marzeniem odespać iskrzącą noc
najgorszy zawsze wtórny dzień
kac siłą wydziera z łóżka suszy rura
kołdra jedyne dziś marzenie otula daje szczęście
senne rozkoszne hostess spojrzenia
rozciągnięty domowy dres łyk wody
załyczam uspokajam się na chwilę
zapomnij kochanie to ostatni raz
za każdym razem śpiewam podobnie
słaby jak źdźbło trawy usycham nie nawodniony
boje się uderzać w dziąsła czar
czuje się jak asfalt walcowany
góra słabość do alkoholi kolorowych
jak malowanych twoich oczu
dziś z jabolem załyczam wino
o smaku jabłek z samego Sandomierza
wielka wieczerza jakby ostatnia dalej zdrada i krzyżowanie myśli
co ja robię co wyprawiam
sumienie usycha w kieszeni dycha
drżącą dłonią głaskam włosy
co robić kto może pomóc doradzić
wszystko dla ludzi z umiarem zacznę pić