z tej samej gliny,
a tak skłóceni
robimy sobie na złość.
W imię czego?
Od rana do wieczora,
ta sama,
kręta, wyboista droga.
Idźmy swobodnie,
bez przepychania,
wspierając się,
bez podkładania nóg.
Tu i teraz, na mgnienie,
jedno słońce,
jedna gleba,
po równo.
Taka chwila,
nie uprzykrzona,
może dać radość.
Nie jestem sam?