napiję wina z dziewczyną
pod gruszą gdzie cień unosi dym
tytoń ziele jak co niedzielę
poniedziałkiem straszy ostatnimi czasy
strach się bać do pracy wstawać
opanuj swojego demona
niech kona
niech nie dręczy kolegi
z drugiej be
nadchodzi chłód twoich ud
ciepło co w nas
ogniem pragnień niech się tli
od tego nie uciekniesz
miłość odnajdzie cię w tłumie
tyle w sobie masz dobroci gęstej jak mleko
w powietrzu tlen
polej wina lej nie żałuj
niech krąży gęsta krew
brakuje tchu nie daję rady
w tej radości tonę we śnie
marzę o tobie
gdzieś na antypodach podajesz dłoń
brnąć w życia toń
w oczach oceany
łódź co niesie nas nie utonie
na mieliźnie kilku którym wydawało się wiele
teraz nic nie znaczy
bez znaczenia śmiech zmartwienia
strach w uśmiech zamieniam
patrzę w słońce
niech ogrzewa brąz ciała
wycieram pot
dobrze gdzie dom
pokój i spokój pochłania
ostatnie gesty miłe słowa
kochaj mnie
jak ja kocham ludzi i zmieniam się
świat dookoła widzę okiem dziecka
opanuj swojego demona
niech kona
niech nie dręczy kolegi
z drugiej be
nadchodzi chłód twoich ud
ciepło co w nas
ogniem pragnień niech tli się
od tego nie uciekniesz
miłość znajdzie cię
tyle w sobie masz dobroci gęstej
w powietrzu tlen