Gdzie kres bezkresnej naszej drogi
Gdzie serce wiecznie żywo płonie
Gdzie jeszcze poniosą nas nogi
Jak stary dąb w gęstym borze
Jak szarak w wiosennej kniei
Staje zmęczony życiem człowiek
Nad grobem ulotnej nadziei
Upadła garbata mogiła
Na niej grzywa suchej trawy
Ciała przodków szczelnie okryła
A wraz z nimi ich ziemskie sprawy
Wkładając na grzbiet brzemię srogie
Wzrokiem szukając swej Golgoty
Czas ruszyć w ostatnią drogę
Zostawiając biedne sieroty