skrada się na przedmieściach
w pobliskim stawie woda mętna
spojrzenia spod powiek w amoku
blisko sklepu
w dłoni jak kamień zielony
butelka prawie pusta
jak słowa w ich ustach
na drzewie liść drzemie
szary blask cienie
zmierzcha ma się do snu
życie marne biedne ale wieczne
słowa na pożegnanie bez nadmiaru życzeń
co ma być to będzie
obyś wrócił po kolędzie
smutny obraz za szkłem
w kieliszku w kilku kroplach na dnie zamykam rozdział
zanurzam palec sumuje kilka dat
kreski wyryte w futrynie
już czas
zakręcam krótkim łykiem
marszczę w grymasie twarz
jutro nie nadejdzie
kilka zmian w życiorysie
tęsknoty po kieszeniach monet brak
w oknie stróż straszy noc
urywa się film znikł prysł jak wyprysk
budzę się w ramionach
jedynie co najlepsze zdarzy się
blisko ciebie być