Bigos w schronisku ugotowany.
Przystawki już podane.
Tak zgłodniałam, że coś okropnego.
Włączyłam kochaniutkie radio i o dziwo moja najukochańsza piosenka znowu leci w radyjku moim najmilszym. Jakże poprawia mi dobra nutka nastrój, i jakże wtedy mogę być sobą.
W tym moim schronisku nie mogę jednak znaleźć chwilki dla siebie. A coś znowu się dzieje, coś proszę Panią jest nie tak. A coś się oszczeniła kolejna suka, a ten pies znowu nie podaje łapy.
No same problemy z tymi moimi wychowankami. Ale już przecież dorosłam do tych wszystkich obowiązków i tak łatwo nie daję się wyprowadzać z równowagi. Gdybym chociaż, choć trochę mi przyszedł ktoś pomóc, bo ta moja organizacja czasami zaczyna potrzebować mocnej ręki, byłabym wniebowzięta. Ale nie, to tak jakby umysłowo choremu dać rozwiązywać równania z różniczkami, albo inne kłopotliwe pytania, na które nie zna odpowiedzi.
Hieny już czekają abym poszła z torbami, tylko czekają aż moje schronisko wylicytują.
Sam brak mocnej ręki sprawia, że coraz bardziej staję się zaradna.
Takie małe przeciwności mnie nie zrujnują.
Będę twarda.
Jak petarda.
Wybuchowa jak Boska Królowa.