cisza drzew koiła ból
serce drgało lekko a lęk przeszywał je
znudzony otoczeniem wychodził z domu
zatapiał smutki nie upijał się
wiedział że rzeczywistość
na trzeźwo nie jest do ogarnięcia
nie mylił się on to wiedział
nie czytał nie pisał
wsłuchany w głosy modlił się
mówili wprost wariat
niegdyś uśmiechnięty lecz podcinali skrzydła
by spadł
wszystkich co kochał odpłynęli
został sam jak opuszczony krzyż w lesie
za horyzontem myśli w oceanie wyobraźni
śnił
rankiem witał go dzień niemiły
z nieświeżym oddechem
nie potrafił się uwolnić czas pędził
on nie zwolnił śmiał się na nowo
spotkał przyjaciół otoczył ich pamięcią
z żona pod rękę zniknął
za rogiem żydowskiej kamienicy