na słupach kable trakcji
ruiny dworca kilka czerwonych cegieł
życie okryte mgłą
zimno mi ciemno wokół
umiera moje serce całymi dniami
miłość zanurzam w ciszę
milcząc przegrałem
źle się zakochałem
przespałem dzień ona odjechała
w ustach gorzko po słowach
spłynęły łzy korytarzem
sam zostałem bo byłem od narodzin
stałem się drzewem nad urwiskiem
za oknem szarość przyklejony do szkła konam
twarz zmarnowana przez szyderczy śmiech przez strach
czerń płonę w gniewie ognia
nie ma mnie nie było ciebie
moim dniem dzień
wydartą kartką z kalendarza