mógłbym nosić długi szalik nawet w lato<br />
przechadzać się bez celu po Montmartre<br />
i pisać natchnione wiersze o tym<br />
jak jadłem mandarynki leżąc na torach w Vichy<br />
a może to niebo było mandarynkowe<br />
nieważne. I tak nie wiem nawet gdzie jest Vichy.<br />
<br />
Zawołałbym do staruszka <br />
sprzedającego pieczone kasztany na Placu Pigalle:<br />
Hola! Qué tal? Cómo estas?<br />
I wcale bym się nie przejmował <br />
że to nie po francusku. Moja poezja <br />
przemówiłaby za mnie.<br />
<br />
Zrobiłbym krótką przerwę na cierpienie za milijony<br />
i wsłuchiwanie się w dzwony Notre Dame<br />
potem poszedł do zadymionej knajpki<br />
i napisał wiersz o bólu istnienia.<br />
Wieczorem odwiedziłbym z kolegami Moulin Rouge<br />
słuchał jak w rytmie kankana pulsują słowa<br />
Cher collegue tes derniers vers etaient remarquables <br />
i skromnie się uśmiechał<br />
bo przecież nie znam ani słowa po francusku.<br />
<br />
Nocą w ulubionym burdeliku<br />
układałbym poemat <br />
sławiący klepanie w tyłek paryskiej dziwki.<br />
<br />
A potem kolejne pokolenia dorodnych młodzieńców<br />
uczyłyby się że byłem wielkim poetą<br />
i wiodłem w Paryżu życie oddane sztuce.<br />
<br />
I każdy musiałby znać na pamięć natchniony wiersz<br />
o jedzeniu mandarynek na torach w Vichy<br />
o bólu istnienia<br />
i o klepaniu w tyłek paryskiej dziwki.<br />
<br />
Tego przecież nie mogę im zrobić.<br />