Gorliwością mą nadto, wydatkiem?
Wiara mi nadzieją, lubo ostygnie
Honor i duszę z czasem odetnie
Doby nikczemne, niczym podli oprawcy
Rządni mej zakusy, niewdzięczni sprawcy
Mijają mnie śpiesznie, jak ludzie, podstępem
Nadziei nie kładąc, ciesząc się tym wtrętem
Cóż Warte wszystkich dostatków, dosadnie
Jak nie Chwila Twoja, poświęcenie, dla mnie
Do ostatka kląć ją będę, serce me sproszone
Ważności jej nie poznam, stało się stracone
Przez nieznane ziemie, zguba mnie prowadzi
Rychło mi owocnej krzepy, żadnej nie pojawi
Początkiem, więc jestem, czy końcem już?- pytałem
Gąszczu gęstwina… Gdzież się ostałem?
Nie odkryjesz tu panie ni słowa ni języka
Co by ukazał mej miłości choć płomyka
Gdyż słowa te wielce niezmierzone
Istoty swej grunty dotykają spóźnione
Ulga, cierpienie, wtórne utrapienie.
Znaczą mi wszelkie moje żalenie
Bruździć i wikłać mi się to poczęło
Nie tak to wcześniej się nam widziało
Czy to łuna, blask czy światła promienie?
Górują mną gdzieś w oddali w sklepieniem
Zwiastuje mię niedoszłe stracone doznanie ?
Czy też oferuje mi nowe rozdanie ?
Wobec dziejów tych i owych usłyszanych
Za dalekim horyzontem obeznanych
Myślę i dudnię wciąż o Tobie,
Jednak z myślenia nic nie wydoje