zanurzyć się w bieli
sunąć jak łabędź
w kierunku ołtarza
wczepionych druhen
sześć i sześciu druhów
w tren mojej sukni
jak tonący w burty
łodzi Charona
za nią by płynęło
ślepo ufając
w sprawiedliwość losu
zaś obok siebie
pan twój i mąż czuły
szedłbym takowoż
pełen uniesienia
zdając się wcale
nie dotykać ziemi
jako przeciwnej
sfery przedstawiciel
rozumiejący
w lot twoje zachcianki
spełniłbym wszystkie
zanim się wynurzą
z różowej piany
wichrów namiętności
my jako jedność
chciwością zrośnięci
serca rozumy
pomieszane srodze
przy każdej próbie
nagłego rozstania
gotowi oddać
życie dla drugiego
by słodką śmiercią
zadać cios cierpieniu
osamotnienia
Epilog:
odleciał siwy ptak na białym koniu
dudniła bryłą sól nie wiedzieć czemu
palma pierwszeństwa bum strzeliła w tłum
chór powitalny ukłonił się... komu?
Prolog:
nie zawsze świta kiedy noc się kończy
czasem blask słońca oślepia i widać
czarno na białym że białe jest czarne
a czarne biało w świetle dnia się jawi