łapki świetlików
co wyłapują wszelkie promienie
jak koraliki
z płomyka nawet najmniejszej świeczki
w maleńkiej izbie
rozświetlającej strony powieści
wiejskiej dziecinie
nadmiar promieni przez okno chaty
w szaleńczym pędzie
drogę do nieba intuicyjnie
łatwo zdobędzie
i choć po świeczce dawno już nie ma
widu ni słychu
wnuki dzieciny poodchodziły
za dziadkiem Zdzichem
świetliki pędzą na zatracenie
do czarnej dziury
gdzie je na powrót młyn przemienienia
na smugę cienia
a bezczas masę frywolnym aktem
w słowo zamieni