zimnymi stopami
unurzanymi w zbutwiałych liściach
zalegających jak łupiny zużytych grzechów
przemierzał cmentarne aleje
spowiadając groby
omszałe zapachem zwiędniętych chryzantem
i sakralną ciszą
wędrując od mogiły do mogiły
przywdział szatę z porannych mgieł
by odwiedzić mnie
bladym świtem
i zanim słońce
roztopiło zmarznięte jezioro nocy
w płytkie kałuże cieni
nim wrony
chórem schrypniętych głosów
podjęły psalm jesieni
dowiedziałem się
że umarli
odwracają się od nas
z pogardą i wstydem
za sposób
w jaki żyjemy