„Duchem młodości wszelki twór uświetnia,
Że aż sam Saturn z śmiechu pękać zda się”.
W. Shakespeare, Sonet XCVIII
Dziś o poranku — dzień był marcowy,
gdym na ulicę z domu wychodził,
stojąc o symbol wsparty swej władzy,
zagadnął stary dozorca do mnie —
zakwitła! — popatrz pan na tę miotłę!
Znaczy się — wiosna! Wiosnę już mamy!
Wskoczył na mietłę jak czarownica,
pognał na okrak; spring! spring! spring! — krzyczał.
Rozpierzchnął koty co w rozhoworach,
pijany blaskiem oblazły chodnik,
pokotem padły, kląskał im słowik,
zanim dozorca miotłę był dosiadł.
Jaskółki — niebne, czarne sztylety,
w jazgotach kroją na części błękit,
który przez księżyc w pełni prześwieca,
jasny, wycięty jakby z bibuły.
Rudziki niby te karbunkuły
we wciąż łysawych jeszcze gałęziach
frygają swoją melodię młodą,
jak drzew kolczyki grające pąkom,
pewną Izoldę wtedy wspominam.
Idę — krokusy, idę — żonkile.
dalej Soara bystrzy się, pstrzy się,
tam lisia kita miga w komyszach.
Ponad tym wszystkim Panna Zielona,
Panny Zielonej kwietne ramiona,
dla niej gra wszystko radosny koncert.
Jej stopy — bose, jej piersi nagie,
płynie po skrzącej się rosą trawie,
a wszędzie słońce, to złote słońce.
*
Tylko brak bociana,
nie widać wróbelka;
przyszła wiosna, przyszła,
ale znów angielska.