nas co raz mniej i mniej
świat polega na twardych wartościach
przynajmniej mój
stąpam lekko po puchowym dniu
cisza wieczorem gdy moknę
deszcz płacze szlocha
spokojnie nas nie ma
pod kopułą wspomnienia
przestrzeń nie zawsze pusta
liście prawie zielone uspokają pejzaż łąk
lasy poważne oddają szelest i trzask gałązek
wolny przynajmniej takie mam mnie manie
zadowolony nieskażony niczym rzeka
uciekam w góry azylem schronienie
letnią wieczorową porą
sianem pachnie zawsze zdrowo
zapracowany wracam do domu
odpocznę przy ukochanej i dzieciach
ściągam buty taki rozzuty zasypiam
dobry rok by wiele pozmieniać
nie mam postanowień są zmartwienia
radę dam gdy ruszam w góry z Rafałem
on wie znając mój swiat
polewam mu herbaty by prąd płyną w nas
a las dał się pokonać choćby raz jakbym był na ziemi
na więcej nie ma szans mówię sobie