wśród wodorostów
wywleczonych jak ścięgna
z przepastnych głębin
wściekłymi falami przyboju
znalazłem śnieżnobiałą muszlę
zarytą w piasku
niczym pęknięty dzwon
odarty ze spiżu do nagiej kości
późnym wieczorem
gdy myśli
zyskały swobodę wiatru
a wspomnienia
barwę melancholijnej sepii
wsłuchiwałem się w cichy szum
uwięziony od wieków
w kruchej skorupie
gdy moją uwagę
zwróciło nieznane mi słowo
jakby przez przypadek
zaplątane w szept oceanu
niczym w rybacką sieć
kiedy wypowiedziałem je na głos
stała się jasność
i nastał
dzień pierwszy