bose nogi otulone
chłodem piachu
w plamy słońca poprzez
liście akacjowe
dalej pnie brzóz
jak persony na swą kolej
czekające
do piechura wciąż plecami odwrócone
kiedyś giętkie młode witki
pełne śmiechów i tajemnic
poziomkami umilone
w końcu drogi już nic nie ma
zabudowań ani śladu
to pozory
w starych sadach stare drzewa
jak sieroty
w szczątki płotu określone
szczątków płotu pochylonych
jak tradycji się trzymają choć bezdomni
gdyby nie to by ruszyły
drzew exodus
stara grusza strzeże studni
ciągle rodzi cierpkie gruszki
pochowane w skrzynki słomy
słodkim sokiem spływające aż do łokci
kiedy śniegiem zasypane pierwszym pola
biała cisza pokreślona czernią drzew
trzeba wracać
gdzieś nad głową kracze wrona
szedłem drogą pośród pól piaszczystą boso
nogi niosą piachu chłodem otulone
w plamy słońca poprzez liście akacjowe
dalej pnie brzóz jak persony na swą kolej czekające
do piechura wciąż plecami odwrócone
kiedyś giętkie młode witki pełne śmiechów i tajemnic
poziomkami umilone w końcu drogi już nic nie ma
drzewa sadu jak sieroty dziś bezdomne
w szczątki płotu określone szczątki płotów pochylonych trzymające
zabudowań ani śladu strażnik studni stara grusza ciągle strzeże
rodzi twarde i zielone w pochowane skrzynki pełne słomy cierpkie gruszki słodkim sokiem spływające aż do łokci kiedy pola zasypane pierwszym śniegiem białą ciszą pokreślonym jak nutami
pniami drzew
trzeba wracać
wracać wracać
gdzieś nad głową kracze wrona
czernią
stare płoty pochylone
starych płotów
nagle pęka wątła nić
biała cisza skrywa wszystko
biała cisza płynie zwykle
kiedy rodzić ma się Chrystus