z gołymi stopy na pięści zaciśnięte koki
na poród wśród pukli rozwiane ramiona
nie z wyciem żony żaden mnie pokona lans ten
bo już od lat wielu kryjówkom dla starszych znajomych
znajduje ochłap minionego bezkrwawy
stoję w oknie goła strusia cieszę
jak przesycony roztwór węgla w żelazie α
oczy puste zasnute tęczy kolorami
się załóżmy że wyjdę z domu
i płaszczem rozrzuconym
kałużę pokonam
ale co dalej
czy zdołam
ukryć głowę w mokrym piasku
czy może tylko międzynogi
w dłoniach
wstrzymam oddech
szczęśliwa
odejdę
pośród przyjaciół plejady
cicho
cichuteńko
niezauważona
kiedy przyjdzie pora