spadające meteory jak leonidy
samotnie po nieskończoności oceanów
ze snów najgłębszych płynie w eterze
wyłania się w szalupie spękane serce
rozdarte wnętrze rozpacz przestrzenna
bez wody wyłącznie słone łzy
na języku toną moczą koszulę już zmoczoną
odludne uczucia
lękiem posmarowany chleb spotniały od żalu
nikt nie usłyszy nikt nie woła pustka głucha
chluśnięcie rekinów żarłocznych
choroba morska
która przychodzi znikąd jak deszcz po ciszy odległej
enigmatycznej głębiny
by stopy osuszyć na brzegu wolnej wyspy
mikro świat ciągła walka o spokój
oczy półotwarte ciężkie powieki
wiatru smaganie rozprasza myśli
pot pomieszany ze strachem wszystkich duchów
Bóg oceanów i mórz popatruje czasem
sprawdza naszą walkę przebiedować to cud
stać się bohaterem marynarzem
przegrać z żywiołem tylko Robinson Crusoe
walczyć o dzień o noc silniejszym być
by powrócić nowo narodzonym
do świata żywych żmij jadowitych