zawsze po narkotykach
żydowska kamienica
utracony majątek
żydowskiego sąsiada
w ciemnym przejściu
wyczuwam zapach uryny
niewiele strzykawek
paw prezerwatywa
zwracam się z prośbą
otwórz drzwi
tonę dno pod stopami
zapadam się w sobie
upadłem niejeden raz
wyciągam skaleczone dłonie
wybroczyny od igieł z heroiną
podsuń matko choćby talerz zupy
wróciłem drogą
którą kroczyłem
zasypał popiół spłoną dach
nie patrząc za siebie
odmieniam własny stan
by dobrym się stać
chociaż dla samego siebie
przytul mnie na amen
istnieję nic nie wart
bez twoich słów
spracowanych dłoni
patrzenia w puste okno
wypłakałaś oczy
dniem cieniem nocy czuwałaś
nie nadchodziłem
kroki w oddali
błądziłem szukając śladów
odrobiny szczęścia
w obskurnych barach
zagubiony syn
w poszukiwaniach
odkrywczej zepsutej
miłości na melinach