Dlatego właśnie M. nie pisał. A skoro nie pisał, nie mógł publikować. W niczym to jednak nie przeszkadzało mu być poetą, przeciwnie - wzmagało w nim tylko poczucie bezradności i osamotnienia w cierpieniu, które dodawało jego nieistniejącej poezji autentyczności i dramaturgii.<br />
<br />
W końcu jednak M. osiągnął ten wiek, w którym nad człowiekiem zawisa złowróżbne jak katowski topór "teraz albo nigdy". Poczuł, że jeśli w ciągu najbliższych dni nie zrealizuje swoich marzeń o wielkości, to drzwi poetyckich salonów zamkną się przed nim na zawsze.<br />
Kilka dni później otrzymał pocztą dziwny dokument.<br />
Na zwykłej, nieco pożółkiej kratkowanej kartce czarnym atramentem wypisano chwiejnym pismem:<br />
<br />
"Na podstawie art. 3 ust. 5 ustawy z dnia 21 listopada 1867 r. wzywa się obywatela M. do osobistego stawienia się celem ucięcia mu głowy."<br />
<br />
Pod spodem nie było pieczątki, tylko dziwaczna parafka.<br />
Data nieomylnie wskazywała, że M. pozostał dokładnie miesiąc życia. Zdając sobie z tego sprawę, pobladł, ale po kilku głębokich oddechach poczuł w sobie nagle gorączkowy optymizm, jakiego nigdy w życiu nie zaznał. Szybko podbiegł do biurka, gdzie ciągle leżały czyste kartki i pióro. Nie namyślając się wiele, zaczął pisać:<br />
<br />
"Za miesiąc zetną mi głowę. Za trzydzieści jeden dni umrę. Zostało mało czasu, ale wciąż jeszcze dość, aby mi się udało.<br />
Czuję już na spoconych plecach zimny oddech śmierci. Jakież to inspirujące! Tak, czuję, że teraz właśnie, w ciągu tych trzydziestu jeden dni, powstanie moje Opus Magnum. Muszę tylko wylać to wszystko z siebie na papier; mam miesiąc, cały miesiąc. Nikt w dziejach literatury nie tworzył jeszcze pod taką presją! Ten niezwykły strach wyzwoli we mnie nieznane dotąd pokłady geniuszu!<br />
Ileż to razy narzekałem na brak cierpienia! Jakże ja w głębi duszy chciałem cierpieć! Mieć raka, trąd, suchoty i umierać powoli, by móc to wszystko opisać! Ileż razy modliłem się, by bakterie latały wokół mnie wielkie jak chrząszcze, by wybuchła wojna, bym stracił wszystko! Teraz dostałem wreszcie to, o co prosiłem, i to nie w postaci jakiejś pretensjonalnej śmiertelnej choroby, lecz prawdziwego wezwania z głębi piekła, zapewne od samego Szatana! Książę Ciemności osobiście pofatyguje się po moją głowę, ale zanim mu ją oddam, stworzę najpiękniejsze poematy, hymny, sonety i elegie takie, jakich jeszcze żaden śmiertelnik nie napisał.<br />
Zapalę świece i zaciągnę zasłony, tak, zaciągnę zasłony! I już do końca życia nie zobaczę światła słonecznego ani elektrycznego, tylko drgające, niepewne światło świec! Moje oczy nabiegną krwią i na zawsze zatrze się we mnie granica między dniem a nocą. Cóż ja wtedy będę mógł stworzyć!<br />
I alkohol, dużo alkoholu! Tak jest - muszę być ciągle odurzony alkoholem, to pozwoli mi uwolnić umysł z okowów rzeczywistości! Wystarczy tylko ująć pióro w dłoń i pisać, pisać - aż do końca! Miesiąc bez snu, bez jedzenia, bez światła, z ciążącym nad głową wyrokiem śmierci - lepszych warunków nie mogłem sobie wymarzyć!"<br />
<br />
Przez cały następny tydzień M. czekał na natchnienie. W ciemnym pokoju, w świetle świec, odurzony alkoholem napawał się swoim cierpieniem, niemal odkrawał od niego nożem grube plastry i rozkoszował się nimi. To było właśnie to, o czym przez całe życie marzył.<br />
Ale natchnienie nie przyszło. Ani po tygodniu, ani po dwóch, ani po trzech. M. pozostało już zaledwie kilka dni życia. Rozgorączkowany pogrążał się coraz głębiej w szaleństwie.<br />
<br />
Dzień przed datą ścięcia M. umarł. Nie pozostawił po sobie żadnego, choćby najkrótszego wiersza. Na biurku został tylko tajemniczy dokument i notatka, którą sporządził zaraz po jego otrzymaniu - na tym samym kratkowanym papierze, tym samym czarnym atramentem i tym samym chwiejnym pismem.<br />