wychodzi z pod ziemi
muska jej policzki sprawdzając
ile zimowego puchu okala twarz
ile na zmęczonej głowie
strapionych włosów śniących dusz
wciąż nie pozwala odejść
wczorajszemu dniu jego pełzającym koszmarom
wiatr puka o szyby okien
drzewa nakładają swoje korony
obwieszczając
- w nas jest dom
dzióbkami ptaków szepta światu
- to już czas
przyodziewa nagie pędy kwiatów
w suknie jedwabne na wskroś aksamitne
jak skrzydła motyla nocy posrebrzane srebrem
blaskiem księcia nocy
jasnego Księżyca
milczącego jak matka
przy nagrobku swojego dziecięcia
zatapiająca się w utopii bez dna
bez brzegu.
Próbując otrzeć zimową łzę pod powieką
prosząc aby ogród przestał tężeć
patrząc z opuszczonych wież
uginających się pod majestatem nieba
na barwy mieszące się barwiące
szare jezioro nabiera blasku
upada na moich oczach
ale nie w moim sercu
Wiosna podnosi żałobny woal
z nad mojej twarzy
- Nie jestem zbyt ordynarna jak moja siostra zwana Latem
ani tak małomówna na wskroś zamknięta jak Zima
tak wiecznie melancholijna jak Jesień rozpaczająca
nad swoim straconymi włosami
mój świat jest wart powrotu
- otwieram swoje łono dla tych
ludzi tuptających niczym dzieci
krzycząc że moje odejście
jest końcem
Dryfująca na powietrzu szata okrywa moje oczy
- jesteś dopełnieniem końca
zamykam oczy jak serce gdyż wszystko znów jest czarne
woal utula mnie do żelaznego snu
Dlaczego zatem ignorujesz to co tu
i teraz?
odgrywając swój teatralny koniec
jedną stopą dotykam jeziora
- nie widzi wiosny ten
kto nie widzi życia.