pełną kwiatków i dzikiego
zwierza
twój aromat uwodzi podnietą
dziki zwierz w konwulsjach
pożera
kości
z łóżka o świcie strącam
przez dzień w skały kopię
kruszę rowy
twoje majtki co chwilę
wącham
by do śmierci w nocy
być gotowym
schudłem groźnie a plackami
włosy
emigrują z mojej jasnej głowy
wyschła skóra i jak trawa
rosy
dno koryta żąda
wody mowy
pośród szła szły karawana
any
stop ukrywa mnogi wielki hojny-
rana
szczeka pies oczy spuścił bies
w czarnych słońcach plama