nie nawiedzały go katastrofy ani wulkany
czasem tylko gradobicia
a czasem też powodzie.
Tam sobie żyło stadko dzikich baranów
a między nimi kózki, gęsi, kilka kur
i kaczek, i owszem cała gromadka
źle wychowanych pawianów.
Słoneczko spoglądało nań codziennie
łaskawym świetlistym okiem,
czy aby wszystko na tym grajdołku
idzie dobrym t(ł)okiem.
Barany beczały w tercetach,
kózki hasały po łączkach,
kury gdakały chórem,
a kaczki kwakały na rączkach (bez sensu, ale piękny rym)
Tylko wezgierne pawiany
ciągle knuły niecne fortele,
aby popsuć harmonię grajdołka
w świątek piątek i w każdą niedzielę.
Aż razu pewnego, najstarszy z dzikich baranów
zaklął szpetnie po francusku (jak kiedyś Rumcajs)
i rzekł bekiem barytonowym
że ma dosyć tych obmierzłych półgłówków
i że jest teraz za porządkiem nowym (tu poeta podkreśla punkt zwrotny akcji wiersza, łamiąc wersyfikację czterolinijkową)
Na to kury zagdakały w pięknym nokturnie
a kaczki i gęsi im zawtórowały,
Kózki przestały hasać i wpadły w zdumienie
i nastrój patosu ogarnął grajdoł cały.
Siła nas drodzy bracia i siostry na naszym grajdole,
rzekł stary dziki baran,
schwytajmy przebrzydłych ćwoków
i wywieźmy w pole.
Tam im spuścimy manto
z buta i na gołe zady
odechce im się
tej pawiańskiej Szeherezady (chyba błąd rzeczowy, ale niesamowity rym)
Po czym stadko zaczęło się formować, w szyku bojowym
a wiatr owiał to grozą i duchem walecznym
I ruszył pochód gniewny zaraz o poranku
a trwoga wielka padła na pawiańskim ganku (i znowu genialny rym)
...
A cóż to? Z nagła nowe wydarzenie,
to nie na rykowisku napalone jelenie,
to hycel łapie pawianów w klatki i wywozi w nieznane,
mówią, że w pobliskim zoo, jest takie zapotrzebowanie.
Tak to czasem życie się zmienia
i nie wiesz, czy to pawiany albo inne siły
zagrały tutaj rolę, ważne, że na grajdołku wschodnim (hen za górami, rzekami i gęstymi borami)
spokój i harmonia znowu zagościły.