głaskałem po brzegach, aż zranioną dłoń
Wtuliłem do twarzy, by malować złość
z ciężkich kącików ust, żeby wydzierać
każdą ich lekkość ze skrzydeł pragnienia
gdy nocą trzepoczą nad cierpienia krwią.
----
Wiatr,
daje mi poczuć jej barwę,
jej skalę skończenia, sen Boga
wobec ciszy naszego sumienia
gdy delikatnie zaczyna się
subtelnie pragnie się
cofać.
Do myśli o pełnym uśmiechu
do barwy jej głosu wobec tych
rzuconych przed dniem bukietów
Do wielkich, aż wszystkich
uczuć skończonych poetów
bo tam w nienawiści jest miłość
w braku granic optymizm
w naszym cierpieniu wieczność,
a w uśmiechu ból po wszystkich
którzy szkło wbili nam w twarz.