przez ostre pióro, gdy sunę szarą stalówką
po bladej kartce, białej jak nagie udo
od czerni po bordo, aż skomli drańskie płótno.
Jestem ironią, której pożądasz w smutku
świata półgłówków, kiedy dogasa na wstępie
a niebo wali się, zanim spadnie na ziemię
od losu wyrzutków, którym kwitnie cierpienie.
Jam ci ziarno rzucone, co miało zgnić
na polu złotych kłosów, pośrodku żniw
Ja wzrokiem w niebiosa, gdy ani krzty
siły na takie piekło, gdzie przyszło żyć.