Sesja rozpoczęła się na dobre — ze ściągami Janka i pytaniami z poprzednich lat rzeczywiście było łatwiej. Maryna zaczęła rozmawiać z Agnieszką, która trochę jej unikała, ale później się przełamała i było tak jak dawniej. Agnieszka zaskakiwała nieświadomą Marynę tym, że z takim entuzjazmem odnosi się do Janka, który czuł się jak ryba w wodzie. Twierdził, że człowieka chorego na schizę nikt nie będzie podejrzewał o sprzedaż prochów. Jego koledzy dilerzy szczerze zazdrościli mu tej sytuacji. Egzamin za egzaminem — i tak do połowy lutego — poza tym praca inżynierska. Maryna zamierzała poprzestać na licencjacie. Tymczasem Janek rozmyślał nad tym, jak by tu pozyskać nową klientkę — rozmowa wprost, po tym gdy Maryna opowiedziała mu, jak potraktowała Kazimierza z ziołami bengalskimi, odpadała. Postanowił więc opowiedzieć jej o naturalnych suplementach diety, które wspomagają uczenie się, z nadzieją że Maryna się uzależni. Zaplanował, że przed egzaminem zadzwoni do niej gdzieś tak około północy, oferując cudowne lekarstwo na za dużą ospałość. I tak się stało przed egzaminem z technologii wody i ścieków.
Przyszedł i dał jej dwie tabletki naturalnego suplementu diety, który później okazał się dopalaczem. Maryna rzeczywiście nie spała całą noc, a wzięła go tylko dlatego, że jak powiedział Janek, ich wspólny lekarz zalecił „suplement” w razie za dużej dawki nauki. Na początku była entuzjastycznie nastawiona do większej dawki leków zaleconych przez lekarza, bo te specyfiki, gdy są dobrze dobrane, naprawdę pomagają. Jednakże Maryna po połknięciu dwóch dawek czuła się tak okropnie, że podziękowała za więcej, i tak właśnie zakończyła się jej znajomość z Jankiem. Poczuł on, że Maryna już nie chce tabletek, a żona, która nie byłaby uzależniona, go nie interesowała. Poza tym, gdy był z nią, musiał coraz bardziej porządnieć. Maryna powiedziała, że do niczego poważnego by nie doszło, więc nic się nie stało. Tymczasem po sesji, gdy wszystko zdała, zaczęła cała się trząść, tak jak w przypadku epilepsji, poza tym zaczęła zastanawiać się, dlaczego otoczenie zachowuje się w stosunku do niej tak dziwnie. Natomiast Janek, jako mężczyzna, który chodził za Maryną około dwóch miesięcy, a niczego nie zdobył, zaczął się mścić i chyba już wszyscy na roku wiedzieli, że dziewczyna była w psychiatryku. Niektórzy wprost nie chcieli z nią rozmawiać, inni ostentacyjnie wyrażali się przy niej jak przy mniej zdolnej osobie. Maryna więc z dnia na dzień traciła pewność siebie, nie wiedziała, na czym stoi i co o niej myśli otoczenie. Czuła się coraz gorzej, dziwne dreszcze zaczęły się powtarzać. Były one bardzo nieprzyjemne, czasami wykręcało jej rękę, czasami nogę — zupełnie nie wiedziała, co zrobić.
W tym samym czasie przyszło do niej zaproszenie do szkółki biblijnej, która właśnie wtedy zaczęła swoje działanie. Prowadzili ją niezwykle młody i przystojny ksiądz z klerykiem. Postanowiła się tam wybrać. W trakcie spotkania jeden z księży powiedział, że czuje, iż komuś z tutaj obecnych wpadła do głowy myśl od Jezusa, więc kto się wstydzi, niech przestanie i niech mówi wszystko otwarcie.
Maryna rzekła:
— Mi się pomyślało, że Bóg stworzył każdego człowieka, aby go móc kochać.
— To piękne, co powiedziałaś — rzekł kleryk. — Dziękujemy, że się odważyłaś. A czy na drodze życiowej kogoś z tutaj obecnych odbił się jakiś znak od Boga?
Maryna znów się odezwała:
— Gdy byłam w mediatece, chciałam się przekonać, co pisze w Koranie, i chciałam go sobie przeczytać. I wiecie, co otworzyło mi się na karcie i wersecie? „Abyście to czytali i byli bezbożni”.
— Myślę, że Bóg ma nieskończone poczucie humoru — powiedział inny uczestnik spotkania.
Na koniec wszyscy się pomodlili, po czym rozeszli. Maryna tymczasem czuła się coraz gorzej. Wkrótce zadzwoniła do domu, mówiąc mamie, że się źle czuje i żeby ktoś po nią przyjechał.
— Wydaje mi się, że nie mam tu żadnych przyjaciół, wszyscy ode mnie stronią, tak jakby chcieli, żebym już sobie pojechała do domu.
— Wiem, córeczko, zaraz wyślę po ciebie Jacka z samochodem.
Jak zostało ustalone, tak zostało zrobione. Maryna wkrótce się spakowała i pojechała na swoją wieś. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi, że już jest. Tymczasem Maryna na własną rękę zaczęła szukać przyczyn dziwnych wstrząsów. Gdy serfowała po internecie, znalazła opis opętań, teraz była prawie pewna, że to to. Bo przecież brała leki, więc dlaczego? Poza tym opis zdawał się być taki sam jak opis opętań.
W domu wszyscy patrzyli na nią z lekkim przymrużeniem oka. Tymczasem po wzięciu silnych dopalaczy Maryna zaczęła odczuwać silne bóle głowy, jej leki weszły w interakcję z dopalaczami i taki był tego skutek, po czym nastąpił powrót do schizofrenii, tym razem już paranoidalnej. Maryna zaczęła słyszeć głos. Nie był to jeszcze głos wyraźnie słyszalny. Był to — jak sobie tłumaczyła — głos w jej duszy. Zaczął jej wszystko podpowiadać niczym dobry znajomy. Maryna zaczęła stronić od rodziny, gdyż konwersowała z dziwnym głosem. Na początku głos opowiadał o codziennych rzeczach, Maryna musiała wypowiadać długie monologi na temat swoich poglądów i była bardzo zmęczona konwersacją z samą sobą. Czasami musiała się kłócić o to, że jest tak, jak ona uważa, a nie, jak mówi jej głos — że nie może brać leku Zolafren, gdyż jest to środek, który powoduje, że ludzie wierzący w Boga przestają rozumieć głosy zwierząt. Powiedział: „Ty byś się kwalifikowała do tego, żeby pomagać zwierzętom, ale nie możesz, bo twoja rodzina chce to przed tobą zataić. Bo przecież lek nazywa się zoo — la — fren, czyli »zwierzęta mówią«, a ty nie możesz być jak Franciszek z Asyżu, który rozumiał mowę zwierząt”. Na początku Marynę to bardzo zdziwiło, zastanowiła się i pomyślała: Czy ja mogę rozmawiać ze zwierzętami?
Nagle głos w duszy powiedział:
— Oczywiście, że tak, przecież jesteś osobą wierzącą. To twoja powinność.
Ale czy to nie za wielka pycha porównywać się do Świętego Franciszka? — myślała. Ale głosu posłuchała. Uwierzyła. Głos podpowiadał, żeby czytała Biblię — tam jest pełno osób, które uwierzyły Panu i stały się przez to szczęśliwe, bo zrobiły to, co do nich należało.
— A czy wiesz, jaką funkcję pełnią zwierzęta w planie zbawienia Bożego?
Nie — pomyślała Maryna.
— Ptaki to takie małe urządzenia podsłuchujące, które mają za zadanie pomagać aniołom. Anioły nie mogą wszystkiego słyszeć, a tak sobie w specjalny sposób odtwarzają.
A czy zwierzęta mają dusze?
— Nie, skądże, to kupa mięsa do jedzenia i mają w mózgu taki biologiczny podsłuch.
Ale nie słyszałam, że są zaprogramowane, i słyszałam jeszcze, że to istoty żywe, które Bóg oczyszcza, żeby były zdatne do jedzenia.
Maryna przestała brać leki. Było to bardzo proste — brała leki do buzi, a następnie je wypluwała. Preferowała ten sposób ukrywania ich od wkładania do kieszeni, gdyż czasami zdarzało się, że z kieszeni wypadały, i można je było znaleźć w każdym miejscu w domu. Oczywiście, można było wszystko zrzucić na dzieci, które mogły rozsypywać leki i je wydłubywać, ale koszyk na leki stał wysoko, więc nie dałyby rady tam dosięgnąć.
Przystupa Gabriela Fragment 5 powieści "Podróz schizofrenii" do nabycia w Wydawnictwie Ridero i Nowae res
https://ridero.eu/pl/books/podroz_schizofrenii/