fb

Czy na pewno chcesz usunąć swoje konto?

Usunąć użytkownika z listy znajomych?

Czy usunąć zaznaczone wiadomości z kosza?

Czy chcesz usunąć ten utwór?

informacje o użytkowniku

gabrielaweronikaprzystupa

Dołączył:2019-10-08 11:30:56

Miasto:Lublin

Wiek:41

zainteresowania

Taniec, origami, pasjans pająk, malarstwo i proza,haft krzyżykowy.

kilka słów o mnie

Jestem 36 letnim rudzielcem, mieszkam na wsi. Kocham polską przyrodę i obyczaje poza tym lubię tańczyć mam swój czarnoksiężny pokoik pełen książek i nut bo bardzo lubię również grać na flecie prostym. Poza tym filmy w miasteczku obok jest biblioteka pełna książek filmów i muzyki tam najbardziej lubię przebywać i wypożyczać wszelkie woluminy. Kocham się również w malarstwie lubię szkicować giokandami i rysować monde-luzami i tisonami. Lubie też wszelką magie uważam że ludzie powinni żyć według praw magi czyli przyrody. Uważam też że człowiek jest częścią przyrody i dlatego powinien żyć ze wszystkimi stworami w zgodzie iprzyjaźni. Moim najlepszym przyjacielem jest kotek o imieniu Puszek. Do tej pory opublikowałem książki. Podróż Schizofreni z wydawnictwem Nowae res Wiersze i fraszki pierwsze Wydawnictwem Ridero Bajki dla Okruszkuw wydawnictwo Ridero Historia latających mi tel i zawodów miot z wydawnictwem Ridero Magiczna parasolka z wydawnictwem Ridero Kolorowanki biblijne z wydawni ctwem. Świętego Macieja Liczne almanachu z wydawnictwem Swietego Macieja Książki publikuje pod albo Gabriela Przystupa lub Gabriela Weronika Przystupa bo Weronika to imię z bierzmowania . Czasami używam.też imienia Oktawia bo Gabrysia Weronika to wlasnie Oktawia. Ktoś tak mi doradzil Pozatym opublikowałam 119 artykułów na portalu Artelis.

statystyki utworu

Średnia ocen: 0

Głosów: 0

Komentarzy: 0

statistics
A A A

0

Podróż schizofrenii rozdział 8utwór dnia

Autor:gabrielaweronikaprzystupakomentarz Kategoria:Egzystencjalne Dodano:2022-12-28 05:27:04Czytano:181 razy
Głosów: 0
Tymczasem rodzina Maryny zaczęła coś podejrzewać. Dziwne wyrazy twarzy, ukradkowy śmiech, dziwne reakcje na to, co się dzieje w telewizji, częste mówienie rzeczy, które mogły mieć podwójne znaczenie, spowodowały, że zaczęto podejrzewać nawrót choroby. Wszyscy stwierdzili, że należy trochę poobserwować i jeśli będzie trzeba, to zabrać do szpitala. Im wcześniej, tym lepiej — jak z każdą chorobą. Tymczasem Maryna zaczęła czuć się coraz bardziej nieakceptowana, bezgranicznie ufała głosom w głowie — Aniołowi Stróżowi i Kubie — i dawała swojej rodzinie do zrozumienia, że wie różne rzeczy, które oni przed nią niejako zataili, z ich strony zaś nie było żadnej odpowiedzi. Oni, czyli rodzina, zachowywali się, jakby o niczym nie wiedzieli, co ją denerwowało. Podświadomie chciała, żeby ktoś się wreszcie przyznał, że zataił przed nią całą mistykę, o której opowiadał jej anioł. Ale to nie następowało… W końcu coraz wyraźniej dawało się odczuć, że Maryna mówi o urojonych rzeczach, o wątkach zaczerpniętych z filmów tak, jakby były prawdziwe. W końcu Maryna zaczęła ostentacyjnie mówić, że wszędzie czuje gaz, który się ulatnia. Zaczęła też mówić, że trzeba się przenieść z Drewutni do jakiegokolwiek innego miejsca na świecie. Jako dowód przypomniała wszystkim to, że sąsiad bił sąsiadkę łańcuchem. To jej zdaniem miało świadczyć o złej aurze tego miejsca. W tym momencie wszyscy stwierdzili, że trzeba zawieźć Marynę do szpitala. Było to bardzo trudne, gdyż — jak każdy chory — Maryna bardzo bała się szpitala, ale miała braci, którzy szybko wepchnęli ją do samochodu i zawieźli do szpitala. W szpitalu Maryna nie wyraziła zgody na leczenie. Potrzebna była zgoda sądu. Jakiś czas potem przyszła decyzja o jej przymusowej kuracji.

Szpital, do którego trafiła, był przed remontem. Brudne ściany, odrapane toalety… Poza tym był to oddział męsko-damski, więc wszędzie byli mężczyźni, niektórzy z nich w bardzo złym stanie — tak złym, że na widok młodej dziewczyny zaczęli się obnażać. Niektórzy kradli, inni chodzili nocami, więc Maryna bała się spać. Cały ten szpital przez swoją brzydotę i niepodobieństwo do szpitala odstraszał, zmuszał do stania się zdrowym za wszelką cenę. Maryna wylądowała na sali numer pięć. Była to sala, gdzie mieściło się dziesięć łóżek dla pacjentów.

Wszyscy Marynę przyjęli bardzo serdecznie. Każdy był chory na swój sposób, jedni bardziej, drudzy mniej. Po wypakowaniu ubrań i przebraniu się w piżamę Maryna postanowiła się przespać, jednak nie było jej to dane. Jako pierwsza podeszła do niej jedna z pań i poprosiła o rozmowę — powiedziała, że przysłała ją pani doktor, aby ta zrobiła wywiad, co stało się takiej młodej osobie, że wylądowała w psychiatryku. Maryna niechętnie wstała i usiadła przy stoliku.

— Ale co ci się stało, że tu jesteś? — spytała tamta.

— To wielka tajemnica, nie mogę nic powiedzieć.

— Ale spróbuj, będzie ci lżej.

— To moja sprawa i nikogo więcej.

— Wiesz, może przyślę tu moją córkę, ona jest w tym samym wieku co ty. Powiedz mi, co ci się stało.

— Już mówiłam pani, że to moja sprawa.

— Jak chcesz, ale nie mów potem, że nikt nie próbował ci pomóc, jak tu przyszłaś.

Maryna jeszcze raz spojrzała na całą salę i korytarz, na ludzi stojących i rzężących — i zaczęła płakać. Pobiegła do okna… to już nie był płacz, tylko wielki skowyt bólu i żalu, że tak skończyła.

Nagle podszedł do niej mężczyzna i powiedział:

— Wiesz, ja tu jestem już sześć miesięcy, może mógłbym ci pomóc. Chodź, opowiem ci, jak tu jest. Już niejednej dziewczynie pomogłem, wszystko ci wytłumaczę. Chodź ze mną.

Jego zamiary nie wydały się Marynie zbyt czyste. Przestała płakać, zastanowiła się chwilę i powiedziała:

— Nikt nie może mi pomóc, moja sytuacja jest beznadziejna.

— Chodź do mojej sali, tam są inni, którzy mogą ci wiele opowiedzieć.

— Nie, dziękuję, pójdę do swojego łóżka i się położę, może jutro będzie lżej to wszystko przeżyć.

Wróciwszy do sali, położyła się na chwilę, ale zaraz przyszli następni goście. Najpierw przyszedł pan Jan, miał on około sześćdziesięciu lat.

— Masz coś słodkiego? — zapytał.

— Nie — odparła Maryna.

— Kto cię tu przywiózł? — zapytał znów.

— Rodzina. A pana?

— Brat.

— Mam jabłka, jak pan chce.

— Tak, dziękuję.

— Wie pan, ja już pójdę spać.

— Jeszcze nie było leków.

— To nic, wstanę, jak będą.

Maryna przymrużyła oczy i pojawił się głos Jakuba:

— Rozmawiałem z panią doktor, najpóźniej za dwa dni cię wypuszczą, musisz tu jakoś wytrzymać.

Może wytrzymam, ale nie wiem, to wszystko to jakiś horror.

— Trzymaj się, moja kochana — odpowiedział Jakub.

Nagle otworzyły się drzwi, znowu wszedł pan Jan.

— I co, lepiej ci już?

— Tak — odpowiedziała Maryna. — Ktoś rozmawiał z panią doktor i ona powiedziała, że za dwa dni mnie wypuszczą.

— To bardzo krótko. Ja tu jestem już ponad dwa miesiące i mnie nie wypuszczają. Co ci się stało, że tu wylądowałaś? — zapytał Jan.

— Nic, jestem zdrowa.

— Ja też jestem zdrowy, to mój brat mnie prześladuje i co chwila tu mnie wsadza, ale tak to wszystko ze mną w porządku.

— Ile razy tu pan był?

— To jest mój piętnasty raz.

— Na co pan jest chory?

— Na schizofrenię paranoidalną.

Nagle Maryna zauważyła, że Jan ma pociętą piżamę, a spod niej wystają rany.

— Dlaczego ma pan tyle ran pod bluzką i do tego pociętą piżamę?

— Jak to nie wiesz? Przecież to ty mi kazałaś. To ty jesteś tą osobą, która miała przyjść i mnie zwolnić, ja już jestem za stary… To ty… Dlaczego się kryjesz? Powiedz mi, ile mam na ciebie czekać. Wczoraj śnił mi się Chrystus, powiedział, że to już koniec, był na krzyżu zbroczony krwią, ja przyniosę ci wszystkie książki.

— O co panu chodzi? Ja nie będę się okaleczać. Bóg jest miłością, wcale nie chce cierpienia człowieka.

— Ja się nie okaleczam, to samo się dzieje. Dlaczego nie odpowiadasz, jak powinnaś, Zuzanno?

— Ja się nazywam Maryna.

— A ja Koziołek Matołek.

— Pan mnie przeraża, proszę już iść.

— No dobrze, już idę.

— To nieszczęśliwy człowiek — odezwał się ktoś z końca sali.

Była to starsza pani w wieku około siedemdziesięciu lat. Nazywała się Kazimiera. Maryna podeszła do niej.

— A ty nie możesz wdawać się w dyskusje z pacjentami jakby nigdy nic — powiedziała tamta — bo zgłupiejesz do reszty. Każdy z tu obecnych pacjentów ma swojego fioła.

— A pani?

— Ja tu jestem już trzeci miesiąc i znam każdego z nich.

— A co się pani stało, że tu wylądowała?

— Kiedyś ci powiem, a teraz chodźmy na kolację. — Pani Kazia powiedziała już tylko: — Co się ze mną stało? Co zabolało tak, że nie chcę żyć? Może gdybym sama wiedziała… Może komuś bym o tym opowiedziała. Może byłoby trochę lepiej…

— Pani Kaziu, jest pani taka smutna.

Maryna pomyślała, że będzie się trzymać blisko pani Kazi. Na kolację były jajka na twardo, odrobina majonezu i chleb. Maryna szybko zjadła to, co dostała, i zaraz potem były leki. Rozdawała je młoda pielęgniarka, więc nietrudno było ją oszukać i nie wziąć starej dawki leku, bo nowej nie miała jeszcze ustalonej. Następnie poszła spać. Cały ten dzień wydawał jej się wielkim koszmarem, miała nadzieję, że jutro przyjdzie Jakub, wypisze ją z tego piekła i uciekną gdzieś razem — tam, gdzie nie zna ich nikt.

Kolejny dzień rozpoczął się dość wcześnie. Maryna nie mogła spać, miała myślotok, to znaczy nie mogła przestać myśleć o Jakubie i w ogóle o wszystkim, o całym swoim życiu. Rano była bardzo zmęczona, poszła do pielęgniarki i poprosiła o coś na sen, ta niestety jej odpowiedziała, że rano nie podają takich środków. Maryna postanowiła jeszcze raz spróbować zasnąć, ale nic z tego nie wychodziło, ciągle słyszała głos Jakuba.

— Proszę cię, kochanie, odezwij się, nie gniewaj się, to nie moja wina, że twoja rodzina nie chce, abyś się zaręczyła i pokochała kogoś. Każde z nich to kawał drania, ale już niedługo to się skończy, ja dopłynę do portu i cię uratuję.

Opowiedz mi coś jeszcze. Dzisiejszej nocy nie mogłam spać, jestem taka zmęczona…

— Czy opowiadałem ci o tym, gdzie będziemy mieszkać po naszym ślubie?

Nie.

— A więc gdy byłem małym dzieckiem anielsko-człowieczym, powtarzam to, żebyś się przyzwyczaiła, jak mój ojciec nie uczył mnie, jak być aniołem od prowadzenia wojny, to musiałem coś robić, więc w tym czasie budowałem dla nas dom. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, kim jesteś, ale wiedziałem, że będziesz wyjątkowa, więc budowałem dom z bali. Jest on drewniany, wybudowany oczywiście w stylu góralskim, ma poddasze użytkowe. W środku też go sam urządziłem. Widzisz, moją pasją jest rzeźbienie. Na pewno ci się spodoba.

Jesteś aniołem od wojny?

— Śniadanie, śniadanie! — krzyknął ktoś z korytarza.

— Żegnaj, kochana.

Cześć.

Pani Kazia wstała bardzo wolno, była już ubrana jak zwykle — w długą spódnicę i sweter z lat pięćdziesiątych. Maryna, jak tylko ją zobaczyła, to też wstała. Obie jakoś tak bez słów się porozumiały i wiedziały, że w trakcie pobytu w psychiatryku będą się trzymały razem.

Obie siadły przy tym samym stoliku, inni chorzy też powoli się schodzili. Śniadanie było dość smaczne.

— Dzisiejszy dyżur przy kuchni mają pan Kazimierz Styk i pani Michalina Janosz — powiedziała pani, która rozdzielała posiłek.

Do Maryny podszedł Maciek. Był to wysoki, bardzo szczupły chłopiec, który zapytał:

— Będziesz jadła to wszystko? Podziel się ze mną.

— Maciek, do swoich, na oddział chłopski! Przed chwilą jadłeś. Daj dziewczynie coś zjeść.

Po śniadaniu wszyscy rozeszli się do swoich pokojów. Maciek przyszedł do pokoju Maryny i wypowiedział cytat: „I cóż po twoich modłach, kiedy potrafisz uderzyć w bliską ci niewinność, / a kiedy opadnie kurtyna czczych zarzutów, nie potrafisz przyznać, / że uderzasz błędnie osądzając… / idąc w zaparte, bo wstyd wracać bez twarzy z dalekiej podróży prawdy… / a może tylko odwracasz uwagę od siebie…”. A później:

— Pójdziesz ze mną do łazienki — powiedział, przestępując z nogi na nogę.

— Nie, nie pójdę z tobą do łazienki i daj mi już spokój, idź na swój oddział albo wezwę sanitariuszy.

— Kto to słyszał, żeby tak żebrać po ludziach, idź mi z oczu, szczeniaku — powiedziała pani Kazia.

Zaraz, gdy Maciek wyszedł, do pokoju wszedł zdenerwowany chłopak w wieku około trzydziestu lat. Pani Kazia złapała się za głowę.

— To ty tu jesteś? Przecież tydzień temu cię wypisano!

— Tak. Ona, to znaczy moja teściowa, znowu zaczęła. Jak tylko wszedłem do domu, to włączyłem sobie telewizor, a ona go wzięła i rzuciła we mnie. Wyobraża to pani sobie? Ta suka rzuciła we mnie telewizorem! To ja zacząłem ją przeklinać, a ona za telefon i dzwoni po pogotowie, jak przyjechał lekarz, to mnie w pasy.

— A ta twoja Laura co na to?

— Ona jest w USA, ale ten dom wybudowaliśmy wspólnie za pieniądze ze Stanów, jak byliśmy tam razem. Teściowa nie dołożyła się ani grosza. Teraz Laura ma tam drugiego faceta, a teściowa próbuje mnie przegonić z domu.

— A to suka…

— Ona wszystko ma popsute, jest schorowana jak truposz, ale jeden organ ma sprawny — jęzor! Wszystkim naopowiadała, że jestem psychiczny i agresywny, przecież ostatnim razem rozbiła sobie butelkę na głowie i wezwała pogotowie, mówiąc, że to ja.

— Wierzyć się nie chce, że to się piekła nie boi… Nie martw się, jakoś się wszystko ułoży.

Za chwilę wszedł sanitariusz.

— Panie Darku, pan doktor Leszkowski pana prosi na rozmowę.

— Niech pani za mnie trzyma kciuki, może mi uwierzą.

Maryna przysłuchiwała się temu z miną niedowiarka. Pomyślała, że to musi być straszne i ze gość ma niezbyt ciekawie w domu. Położyła się i już miała pogadać z Kubą, ale ktoś krzyknął zza drzwi, że rozdają leki. Maryna wstała, tym razem wzięła ze sobą kubek i pomyślała, że będzie popijać leki i jednocześnie je wypluje. Pielęgniarki ustawiły swój stolik na kółkach tuż obok jadalni. Idąc korytarzem, Maryna patrzyła na odrapane ściany i na pacjenta, który w takiej samej pozycji stał przy ścianie przez cały dzień. Był lekko pochylony i miał jedną rękę wyciągniętą do przodu, a drugą w dół, lekko się uśmiechał, miał około sześćdziesięciu lat. Maryna stała po leki dość długo, gdyż jak przyszła, było już nader późno. Wszystko udało się bez najmniejszych problemów — wypluła leki do wody, a młoda pielęgniarka, która je rozdawała, w niczym się nie połapała. Gdy wróciła do sali, zauważyła, że na pustym do tej pory łóżku leży nowa pacjentka.

— Dzień dobry! O, widzę, że panią tu przywieźli, jak rozdawali leki.

— Tak, nazywam się Wanda… Oj! — krzyknęła nowa pacjentka.

— Co pani jest?

— Mówią, że… Ojjj! — krzyknęła ponownie. — Mam bóle, których nie sposób wytłumaczyć… Ojjj! Przynieś mi coś do picia, to mi pomaga, jak mam coś do picia…

Maryna szybko pobiegła do łazienki i przyniosła cały kubek wody.

— Dziękuję… Ojjj, jak boli… To wszystko przez moje życie. Miałam chłopa, którego zamknęli w kryminale, i mam z nim sześcioro dzieci, same chłopaki, i jak on był w tym kryminale, to znalazłam sobie nowego chłopa… Ojjj! Mam z nim dwoje dzieci, ojjj! A teraz on, Piotr, mój pierwszy, wyszedł z więzienia i zaczął mi grozić. Podobno tak się tym przejęłam, chociaż się nie przejęłam, że zachorowałam… Ojjej… Jak boli, daj tego picia.

Maryna podała jej picie.

— Niech się pani nie martwi, wyleczą tu panią…

— Ojjj! — Dał się słyszeć głos Wandy.

Maryna położyła się, lecz o spaniu nie było mowy. Wanda co chwilę jęczała z bólu i prosiła ją o przyniesienie coraz to nowej porcji wody lub pójście do pielęgniarek po maść, aby jej nasmarować plecy, bo ją tak strasznie bolało. Maryna na początku chętnie chodziła, ale wszystkie wizyty kończyły się tym samym — pielęgniarki tłumaczyły Marynie, że te bóle są wynikiem jej stanu psychicznego i nie mogą jej pomóc, więc wracała z niczym i była skazana na jęczącą Wandę. Maryna położyła się na chwilę, a wtedy przyszła do sali Madejowa i położyła się na swoim łóżku.

— Kim wy jesteście? — zapytała, zwracając się do dwóch nowych pacjentek.

— Ja jestem Maryna. Jestem tu od wczoraj.

— A ja jestem tu od dzisiaj. Dopiero co mnie przywieźli.

— A ja jestem Madejowa. Kieliszki, gdzie macie kieliszki?

Maryna przyglądała jej się ze zdziwieniem. Miała spódnicę owiniętą chustą, była dosyć gruba i w ręku nosiła reklamówkę. Zapytała Marynę, czy jej nie weźmie.

— Po co? — zapytała.

Ona spojrzała na nią i powiedziała:

— Ja jestem tu od pół roku. Szukam kieliszków. Dzisiaj mi się śniła Matka Boska. Weź za mnie te kieliszki i tę reklamówkę.

Maryna się przestraszyła. Wiedziała, o co jej chodzi, po prostu uważała za swój obowiązek poświęcenie się dla Boga i noszenie reklamówki, i udawanie choroby psychicznej za swoje wcześniejsze życie. Tak to Maryna zrozumiała i się przeraziła, gdy nagle dobiegł głos z końca sali:

— Idź, ty stara, chora cholero! Precz od młodej dziewczyny! Chodź, Marynko, do mnie, to ci wszystko o niej opowiem. Ona najpierw miała cukrzycę i brała insulinę, a do tego piła. Jakiś czas temu tak się zapiła, że wpadła w coś w rodzaju śpiączki cukrzycowej, tak że cudem ją odratowali. Ona jest bardzo chora, nie słuchaj jej, od tamtej pory nie wie, co się z nią dzieje.

— Ale oczy, jej oczy… Ma takie rozumne, jakby chciała powiedzieć…

— Dziecko, ja wiem, że chorzy ludzie wyglądają na zdrowych, ale są chorzy.

— Pani Kaziu, to jak tu żyć.

— Nie słuchaj ich. Po prostu ich nie słuchaj.

— Czy ona naprawdę nie wie, co się z nią dzieje, czy tylko udaje?

— Dziecko, nikt tego nie wie oprócz jej.

I tak dobiegły końca południe i pora obiadowa. Na obiad były dwa dania.

— To dla mnie o wiele za dużo — powiedziała Maryna, ale sanitariusz był nieugięty.

— Musisz jeść — powiedział.

Po obiedzie Maryna postanowiła się zdrzemnąć. Po godzinie wstała i przyszła do niej starsza pani. Nazywała się Jadwiga i prosiła ją o kubek, bo nie miała. Maryna wyciągnęła kubek i jej dała.

— Ty to dobra jesteś, a tu to same mendy przebywają, wiesz.

— Tak, ja się nie czuję mendą.

— Mówię przecież, że ty to inna jesteś. Ja to straszna jestem, zabiłam swoją wnuczkę.

— Jak to zabiła pani?

— A tak to, zabiłam. Była bardzo zdolna, ale chciała wyjść za mąż za chłopaka bez szkoły, to ja jej mówię: „Co ty robisz, Kasiu? Proszę, nie idź za niego!”. To ona na to, że go kocha, a ja jej, że ona na studia, a nie za mąż, a ona, że go kocha i kocha, to ja jej kazałam przeprowadzić się do mnie i tłumaczyłam, że nie wolno, że musi się uczyć, i ona się powiesiła, i tak to tłukę się po psychiatrykach, żeby odpokutować swoje winy. Jestem winna, śmierć w oczy zagląda, a tu nie wiadomo, jak pójść do Bozi i jej w oczy spojrzeć…

— Po co mi to mówisz, ty stara wiedźmo?

— Ja wszystkim to mówię i proszę Boga o wybaczenie. Chcę do mojej Kasi, tęsknię za nią…

— Oj, Boże, a skąd pani mogła wiedzieć, że ona się powiesi? Jakby pani wiedziała, toby pani tak nie zrobiła.

— Jakbym wiedziała, tobym nie zrobiła, ale to nieludzkie było. Chciałam, żeby poznała jakiego inżyniera albo lekarza, to dla niej byłby chłop, a nie taki Jasio Piórka po budowlance.

— A teraz by pani inaczej zrobiła…

— Teraz to ja bym jej sama wyprawiła wesele. A Jasio przyjechał do mnie i mówi: „Ty stara kurwo, dziewczynę mi zabiłaś!”.

— Jest pani stara, niech pani do domu idzie, pomodli się i będzie…

— Nie będzie! Ty wiesz, co to znaczy skrzywdzić swoje dziecko, przeżyć czyjąś śmierć? Już cztery próby samobójcze miałam…

— Oj, Boże, zastanowię się, jak pani pomóc, a teraz proszę mi dać spokój.

— Dobrze, dziecko, ty mi pomożesz, ty jak moja Kasia dobra.

Gdy pani Jadwiga wyszła, Maryna zakryła sobie rękami twarz i poprosiła Boga, żeby ją stąd zabrał. Położyła się, zaczęła płakać i pomyślała, że jej rodzina nie jest taka zła. W tym momencie odezwał się Kuba:

— Dlaczego płaczesz, moja kochana?

Ja nie chcę tutaj być, proszę, zabierz mnie stąd, ja tu umrę.

— Nie umrzesz. A więc po kolei: dlaczego płaczesz?

Jestem na wskroś nieszczęśliwa.

— A dlaczego moje kochanie jest nieszczęśliwe?

Nie jestem twoim kochaniem.

— Ależ jesteś. Jesteś przeznaczona, aby zostać moją żoną. Zabiorę cię daleko stąd, w góry, do naszego domku, ty będziesz tam szczęśliwa, będziesz wychowywać nasze dzieci, będziesz moją żoną, do długiej starości będziemy tak sobie gawędzić przy kominku, a ja będę ci pomagał we wszystkim. A więc dlaczego płaczesz?

Nie mogę tutaj być, wśród tych strasznych ludzi, ja po prostu nie mogę.

— Ależ kochanie, nikt nie jest straszny. Każdy człowiek jest dobry, Bóg stworzył każdego, żeby go kochać, i jest kochany, więc przestań narzekać.

Nawet ta stara jędza, która zamordowała biedną Kasię, która się zakochała w jakimś odwzajemniającym to cudownym chłopaku? Liczy się człowiek, a nie jego wykształcenie.

— Tak, masz rację, ale ona nie wiedziała, teraz wie i żałuje, więc przestań żałować, tylko jej pomóż, na pewno wiesz, jak ona może zrobić jeszcze dużo dobrego na świecie…

Nie chcę z nią gadać, ona zabiła Kasię.

— Przestań. Jak anioł dostaje dziecko, stając się jego tatusiem i mamusią, i wie, że ten człowiek zabije innego, to nie zostawia go, tylko stara się wszystko zmienić, a jak mu się nie udaje, to nie przestaje kochać swojego dziecka, tylko stara się je dalej wyprowadzić na dobrą drogę, wierząc, że może ono zrobić jeszcze dużo dobrego, jak nie na tym, to na tamtym świecie.

Jak to „mamusią i tatusiem”?

— A tak to! Czy anioł nie odprowadza dziecka do szkoły jak mamusia, a czy nie strzeże go jak tatuś w dzień i w nocy? Choć twój anioł jest bardziej tatusiem niż mamusią.

Ale mnie rozśmieszyłeś.

— Wiem, ja mówię prawdę, szczerą prawdę, więc do dzieła! Proszę, nie smuć się i dalej, do dzieła. Pomyśl, jak jej pomóc, i do dzieła, dalej, kochanie, ty to potrafisz.

Więc dobrze, postaram się jej pomóc.

Maryna długo myślała i w końcu wymyśliła. Przypomniała sobie jedną z modlitw, którą usłyszała kiedyś od jednej ze swoich starych przyjaciółek ze wsi. Znała ją na pamięć, ale była też w modlitewniku pt. Armia Najdroższej Krwi Jezusa Chrystusa. Była to modlitwa Świętej Gertrudy. Została zatwierdzona przez Kościół i odmówienie jej ratowało z czyśćca tysiąc dusz. Poszła więc do pani Jadzi i powiedziała:

— Pani Jadziu, wiem, jak pani pomóc.

— Nikt nie może mi pomóc, jestem udręczona.

— Ja wiem, może pani odpokutować swój grzech przez czynienie dobra.

— A co ja mogę więcej robić niż cierpieć?

— Pani może ratować dusze z czyśćca. Jest taka modlitwa, która ratuje ich tysiąc przez jedno odmówienie, i one wtedy będą się modliły za panią i za Kasię. Czyściec jest strasznie duży, a po odmówieniu tej modlitwy dusze idą prosto do nieba, przed tron Najwyższego, i tam się modlą. Ich jest bardzo mało przed tym tronem. A po odmówieniu tej modlitwy właśnie te dusze tam się znajdują. Ona brzmi: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci najdroższą Krew Boskiego Syna Twego, Pana naszego, Jezusa Chrystusa w połączeniu ze wszystkimi Mszami Świętymi na całym świecie dzisiaj odprawianymi, za dusze w czyśćcu cierpiące, za umierających, za grzeszników na świecie, za grzeszników w kościele powszechnym, za grzeszników w mojej rodzinie, a także w moim domu. Amen”…

— To dlaczego ja nie słyszałam o tej modlitwie?

— Bo to modlitwa szczególna, bardzo wielka, i tylko osoby bardzo nieszczęśliwe o niej słyszą.

— Ach, wiedziałam, że ty jesteś dobra jak moja Kasia.

— Czy ja jestem taka dobra, to nie wiem.

— Pomodlę się, może dusze czyśćcowe mi pomogą.

— One nigdy nie zawodzą.

— Dziękuję ci, dziecko.

— Niech pani podziękuje mojemu chłopakowi.

— Kolacja, kolacja! Wszyscy po kolacji po leki!

— Powiedziałaś „mojemu chłopakowi”…

Tak, jesteś fajny.

— Ty też. Pamiętaj, nie bierz leków.

Maryna zjadła kolację i wypluła leki. Następnie poszła spać.

Kolejnego dnia, gdy się obudziła, było przed samym śniadaniem. Przyszła pani Jadzia.

— Dziękuję ci, ja wierzę, że Bóg wypuści te dusze, bo jest dobry, i wierzę, że tak będzie, bo Kościół to zaaprobował mocą papieża.

— Ja też wierzę, że tak będzie.

— Pierwszy raz od wielu lat nie czuję się wiedźmą.

— Nie jest nią pani. Myślała pani, że robi dobrze.

— Tak tylko myślałam.

— Proszę powiedzieć o tym innym i w ten sposób jeszcze bardziej pomóc.

— Dobrze, dziecko. Czuję się lepiej, jesteś moim wybawieniem.

— Ależ proszę.

Maryna siadła na łóżku. Czuła się o wiele lepiej. Czuła, że zrobiła coś dobrego, coś, co jest cool.

Po śniadaniu Maryna poszła po leki, które wypluła, następnie zaczęła chodzić po korytarzu w tę i z powrotem. Pani Jadzia zadziałała jak błyskawica — wszystkim powiedziała, że Maryna umie pomóc, powiedziała o modlitwie i po ich rozmowie wszyscy zaczęli tę modlitwę powtarzać. Jednocześnie coraz więcej ludzi zaczęło wierzyć, że Maryna będzie z nimi rozmawiać — nie przeprowadzać wywiad psychologiczny, nie mhhyhać i parafrazować, czyli powtarzać ostatnie zdanie, jak to mieli w zwyczaju psycholodzy, ale rozmawiać. Następnie podszedł do niej pan Krzyś i powiedział:

— Hej, młoda, mi też pomogłaś tą modlitwą. Czuję się lepiej.

— Widzę, że pani Jadzia działa i wszystkim o tym powiedziała.

— Tak, mi też.

— A co panu było?

— Ja widziałem diabła. On tam siedział, tam, wysoko, i patrzył na mnie.

— I co, teraz go nie ma?

— Wczoraj się odezwał i powiedział, że zniknie, jak będę brał leki.

— To super, że powiedział, o co mu biega. Mam nadzieję, że więcej się nie pokaże.

— Tak, nie wiedziałem, o co cholerze biega, myślałem, że zwariuję, jak on się tak gapił i gapił. Leki mogę brać, to nic strasznego, dzisiaj wziąłem i zniknął na godzinę. Tak się wyspałem.

— To dobrze.

— Będę tę modlitwę odmawiał ciągle.

— A Anioł Stróż panu nie pomógł?

— Pomógł. Przysłał ciebie.

— Jest pan bardzo miły.

Maryna uśmiechnęła się do siebie i poszła.

— Tu Kuba. Jak tam moje kochanie się dziś czuje?

O wiele lepiej. Czuję, że mogę pomagać innym, i to jest fajne.

— Teraz masz inne zadanie, o wiele trudniejsze. Musisz coś zrobić, coś, co dla ciebie jest na pierwszy rzut oka obrzydliwe, ale niezbędne.

Co takiego?

— Musisz ukraść kompot.

Jak to kompot? Przecież ja nie lubię kompotu.

— Ale on jest specjalny, kochanie. On pochodzi z piekła.

Co? Jak to z piekła?

— A tak! Kochanek tej pani, tej czarnej, z sali numer sześć, przynosi jej do picia kompot z piekła, który spada do grobu na cmentarzu. Jest on straszny, bo ją po nim opętuje i w ten sposób ona jest głucha na wszystkie modlitwy jej Anioła Stróża. Więc idź do niej po obiedzie i ukradnij kompot. Musisz go wylać do sedesu.

Nie mogę tego zrobić. To straszne, nigdy niczego nie ukradłam.

— Zrób to dla mnie, kochanie, na pewno sobie poradzisz.

Nie, nie mogę.

— Ależ zrób to, proszę cię.

Nie mogę.

— Proszę. Wyobraź sobie, że jesteś żołnierzem, który walczy i musi zabić Hitlera. Czy tego nie zrobi? A ty masz tylko ukraść kompot.

Dobrze, ukradnę ten kompot.

Maryna po cichu weszła do sali numer sześć. Akurat wszyscy pensjonariusze byli na arteterapii. Weszła, zobaczyła, że nie ma kompotu na stoliku, bo pewnie był wypity, i zaklęła sama do siebie:

— Ech, cholera, znowu ją opęta.

Ale zobaczyła torbę, która była do połowy otwarta, a z niej wystawały kompot i inne frykasy. Maryna szybko wzięła słoik, zabrała go do łazienki i wylała do sedesu zawartość. Zrobiła to bardzo szybko, prawie biegiem. Następnie dołączyła do pacjentów na arteterapii.

Pacjentka, której Maryna ukradła kompot, nazywała się Genowefa Jakled. Gdy weszła do pokoju i zobaczyła, że ktoś ją okradł, natychmiast poszła do pielęgniarek, aby prosić je o pomoc. Narobiła mnóstwo szumu i hałasu. Pani Genia była koleżanką pani Kazi z pokoju numer pięć, weszła więc do sali.

— Teraz dostaniesz nagrodę za taki dzielny czyn.

Jaką nagrodę? — zapytała Maryna.

— Podróż przez czas. Chciałabyś, kochanie?

Tak — odpowiedziała.

— Proponuję na sam początek średniowiecze.

A dlaczego nie inną epokę? Na przykład Młodą Polskę.

— Średniowiecze jest okej, bo mam je już zaplanowane, może później pojedziemy gdzieś indziej.

Okej.

— Zaśniesz i będziesz miała cudowny sen, z którego nie będziesz chciała się obudzić.

Nie wierzę.

— No to idź spać, to się przekonasz.

Okej. Jestem bardzo zmęczona, już trochę nie śpię.

Maryna zasnęła. W głębi serca była bardzo szczęśliwa — był ktoś, kto mówił, że ją kocha, i do tego jeszcze ta podróż… Tak mocno w nią uwierzyła, że gdyby jej nie było, to pewnie zorientowałaby się, że jest chora. Sen rzeczywiście przyszedł, był bardzo wyczerpujący, bo mocny, ale po kilku nocach niespania zazwyczaj takie przychodzą. Najpierw zobaczyła murowany dom, jakby dworzec, w którym był wielki zegar, był też zawiadowca, który sprawdzał bilety. Maryna go nie miała, ale natychmiast podeszła do niej tleniona blondynka, która powiedziała, że na nią czeka. Była to przewodniczka.

— Witaj — powiedziała. — Mam na imię Helena Czas i jestem twoim przewodnikiem. Masz opłaconą podróż przez wieki średnie, prawda?

— Chyba tak. To wszystko jest jakieś nienormalne, ja tylko zasnęłam — powiedziała po chwili Maryna.

— Okej. Tak to się odbywa, przyzwyczaisz się. Znam bardzo dobrze twojego chłopaka. On często podróżuje. A więc chcesz odwiedzić średniowiecze, tak? Uczyłaś się w szkole.

— Jako tako — odpowiedziała Maryna.

— A więc dobrze, wszystko nie będzie dla ciebie takie obce. Żeby nam było łatwiej, może mówmy sobie po imieniu, co, Marynka?

— Okej. Hela masz fascynujące nazwisko. W ogóle to miejsce jest fascynujące, te mury, którymi otoczony jest dworzec, i w środku, te wszystkie meble uniesione w powietrzu. To wszystko sprawia, że tu jest kosmicznie.

— Do odjazdu mamy jeszcze godzinę. Idź i pozwiedzaj sobie jeszcze. Ja to widziałam setki razy — powiedziała Helena.

Maryna rzeczywiście zaczęła zwiedzać. Była szczęśliwa, że tu jest. Opłacało się ukraść kompot — pomyślała. Sam gmach był ogromny. Budynek osadzony był na skale szczęścia. To znaczy na skale, która przypominała czubek włosa. Z wierzchu pokryty był skałą i kamieniami, które iskrzyły się w słońcu. Dach z kolei to płytki z czerwonej dachówki. Dookoła niego, na dole, był park pełen zieleni, a tam, gdzie zaczynała się skała, zaczynały się też chmury, wśród których widać było piękny zarys dworca czasu. Wewnątrz wszystkie meble unosiły się nad ziemią, tak samo jak same szyny kolejowe. Pociągi jechały i uderzały w ściany, które nagle się rozstępowały. Poza tym było mnóstwo ludzi, którzy po prostu wychodzili z mgły wieków przeszłych i zmierzali w otchłań przyszłości. Na jednej ze ścian wisiał zegar, który odmierzał czas teraźniejszy, a gdy zjawiał się jakiś pociąg, to zawiadowca stacji odkręcał go, by wskazywał czas, w którym pociąg zmierzał. Maryna przyglądała się wszystkiemu z ogromnym zdziwieniem.

Nagle w całym gmachu odezwał się głos:

— Pociąg w wieki średnie odjedzie za trzydzieści minut czasu uniwersalnego.

Co to jest czas uniwersalny? — pomyślała.

Helena siedziała z jakąś znajomą i przyjemnie gawędziły. Maryna podeszła do nich i zapytała:

— Mogę cię prosić na chwilę?

Gdy Helena wstała, Maryna zapytała:

— Co to jest czas uniwersalny?

— Jest to czas przyszły i przeszły, który został przewidziany i jest możliwy do podróży przez nasz poziom aniołów.

— To znaczy, że są różne poziomy.

— Tak, są różne poziomy, a wszystko wie tylko Bóg.

— A więc istnieje tylko czas teraźniejszy, który zmienia przeszłość i przyszłość.

— Tak, czas teraźniejszy dla każdego człowieka. Można powiedzieć, że wszyscy żyjemy w tej samej chwili i to, co ty zrobisz, wpływa zarówno na twojego dziadka, jak i na twoje dzieci. Na przykład, jeśli odmówisz za niego jakieś modlitwy, to możesz uchronić przed piekłem zarówno dziadka, jak i syna. Rozumiesz, prawda? A wszystko jest całością zanurzoną w Bogu, który jest zarówno w naszych sercach, jak i w naszej przestrzeni, gdyż jest wszechmogący.

— To naprawdę bardzo ciekawe.

— Tak, wiem. O, przywieźli twoją walizkę.

Tymczasem na oddziele zbliżał się obiad. Pielęgniarka przyszła obudzić Marynę i podać jej leki, ale jak się okazało, było to niemożliwe, gdyż ta wpadła w letarg. Od bardzo dawna nie spała, rozmawiając z Kubą, oraz nie brała leków i była skrajnie wyczerpana. Pielęgniarka od razu narobiła hałasu. Przyszedł lekarz, który powiedział: „To naprawdę bardzo interesujące”, kazał jej nie budzić i pozwolić odpocząć, twierdząc, że choroba się przełamuje. Wyszedł i zawołał jeszcze ordynatora, który stwierdził to samo.

Tymczasem we śnie Maryny nadjechał pociąg, który był długo oczekiwany. Wracał z trzeciej wojny światowej.

— To była już trzecia wojna światowa? — zapytała Maryna.

— Nie, ale będzie, chyba że świat się obudzi i nawróci na chrześcijaństwo.

Maryna miała ogromną ochotę iść i o wszystko zapytać wracających żołnierzy, ale Helena jej nie pozwoliła. Pociąg był brudny, zaświniony śladami wojny i żołnierzy, którzy mieli gdzieś czystość. Weszli do niego czyściciele, to znaczy ekipa, która miała za zadanie umyć pociąg przede wszystkim z oznak nowoczesności oraz wyczyścić go z brudu i krwi.

— Ale gdzie ta wojna będzie? Jeszcze można wszystko zmienić?

— Aleś ty naiwna, oni cały czas pracują nad zmianą. Wojna to nic innego niż rachunek dobra i zła, który jest dla całej społeczności ludzkiej. Jeśli państwo będzie chciało dobić jak świnię inne państwo, to nic się nie da zrobić. To coś siedzi w ludziach. Ale podobasz mi się, podobno Stary lubi takie dzieci jak ty.

— Kto to jest Stary?

— To taka starsza osoba, która dochowała się kilku miliardów dzieci, które się nawzajem nienawidzą. I ciągle marzy, że się pogodzą.

— Aha…

— Ja kocham tylko jego. Ludzi nie lubię, ale jego kocham. Skoro on kocha ludzi, to ja ich też toleruję. Słyszałam, że z niektórymi ludźmi się fajnie gada, ale ty jesteś wyjątkowa. Załatwię ci robotę u nas, jak chcesz, tu, w czasownikach. Możesz zmienić ocenę ludzi, w oczach aniołów już ją zmieniłaś. Opowiem o tobie swoim koleżankom, na pewno będą chciały cię poznać.

— Przecież widzimy się pierwszy raz w życiu. Ty nie wiesz o mnie nic.

— Wiem wszystko. Czytałam skrypt o tobie.

— Aha, czuję się inwigilowana.

— Każdy to przechodzi. Taka weryfikacja jak do służb specjalnych.

— Aha.

— Nasz pociąg przyjechał.

Obie panie wsiadły do pociągu, pokazując wcześniej bilety. Obie się bardzo ucieszyły.
znaczek info

Aby dodać komentarz musisz się zalogować.


znaczek info

Brak komentarzy.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies.

Bez tych plików serwis nie będzie działał poprawnie. W każdej chwili, w programie służącym do obsługi internetu, można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Więcej informacji w Polityce prywatności.

Zapoznałem się z informacją