Leżą bezwładne ciała powalonych dębów,
Dym stroi je siwością puszyście gołębią,
Przesłania brzóz strzaskanych potargane głowy.
Smukłych jarzębin, topól, lip zgrabne istnienia
Konają pośród iskier wielobarwnych syku,
Upadają bez jęku, protestu i krzyku,
Nie dadzą już nektaru, ochłody ni cienia.
A gdy przybędzie wiosna na skrzydłach zieleni,
Zamiast przyśpiewek ptasich, wieńców liści wonnych
Zostanie zapach ostry – bo spalonej ziemi,
Szare szkielety krzewów i pszczoły bezdomne.
Lecz spod ciężkich kamieni omszałych krągłości,
Wyjrzą kwiaty wyrosłe – z popiołów i kości…