w oddali postacie jakieś pomiędzy drzewami krążące.<br />
Jedne zdawało mi się ów śmierć niosące.<br />
Inne szepcące coś mi z daleka do ucha...<br />
<br />
Szedłem tak przede siebie 3m nad niebem.<br />
Serce głosem bębniło pieśń donośną.<br />
Nagle wzbudziłem gniew Ziemi.<br />
Drzewa wiatr wyrywał ze zwartych razem korzeni.<br />
<br />
Ratunku teraz nie było,<br />
wiedziałem,co przed kilkoma dniami się tu wydarzyło.<br />
Na Ziemi ostatnie rude plamy od krwi historię pisały.<br />
Takim mój los...Byłem na potępienie skazany.<br />
<br />
Pamiętam te popołudnie.Godzina lwicą wtedy była.<br />
Pisałem list do Ciebie ojcze,<br />
wspominałem w nim,że na spotkanie z Tobą doczekać się nie mogę.<br />
Ale czy zagładę mego serca przewidzieć wtedy mogłem?<br />
<br />
Na Niebie rozpościerała się łuna zbliżającego się popłochu.<br />
Koniec to dziś dla mnie pomyślałem.<br />
Schowałem się na drzewie,<br />
do rana tam zostanę.<br />
<br />
Pode mną widziałem gniew i cierpienie,<br />
zatopione w tej armii niszczycielskie brzemię.<br />
Krzyk w mych ustach poniżenie im chciał sprawić,<br />
Zdatne na cierpienie i poniżenie ludy zniesławić.<br />
<br />
Haniebnie Nazwisko nagle zamanifestowałem.<br />
W głowie myśl.W sercu duma...<br />
Na zawsze zostanę z Tobą Ojcze,<br />
Pomszczę Cię.Krew za Ciebie przeleję.<br />
<br />
Zimno wzdrygnęło całym moim ciałem,<br />
Swój błąd popełniony zrozumiałem.<br />
Serce przecięła mi cienka nić ciepła.<br />
Ostatnim moim słowem było Żegnam...<br />
<br />
Choć człowieka kruchym stworzyli,<br />
nie wiedzieli co tak na prawdę uczynili...