Ścisnął mocniej swój amulet z wygrawerowanym wężem&#8230; tak to musi być to. Przedmiot cały drżał od mocy. Podszedł do budynku, odczekał stosowną chwilę i przyłożył rękę do drzwi. Nie pukał, nie chciał wzbudzać zamieszania w środku. Nagle zniknęły, nie było spektakularnego wybuchu ani niebieskiego światła. Drzwi po prostu zniknęły. Aryn uśmiechnął się z tryumfem. Tak, Sseth mu dzisiaj sprzyjał. Bóg węży wiedział, że wszystko zależy od niego. Wszedł cicho, bardzo cicho. Dom był urządzony w stylu niepodobnym do żadnego innego. Były tutaj tylko najniezbędniejsze rzeczy. To nie było normalne. Poza nimi znajdował się tu ołtarz poświęcony najwyższemu wężowi. Aryn nie mógł po raz kolejny powstrzymać uśmiechu, w końcu jako kapłan Ssetha miał wiele profitów płynących z wiary. <br />
Na łóżku spał 26 letni mężczyzna. Z twarzy podobny do wszystkich i zarazem do nikogo. Nie wyróżniał się niczym. Niczym oprócz charakterystycznego amuletu z wężem, który wisiał na jego szyi. Kapłan ostrożnie zbliżył się do wyznawcy. Wszakże pierwsza część rytuału miała polegać na ofierze, nie ważne, jak głębokiej. Wiedział, że wszystko co uczynił magią zemści się na nim, gdy zabije niewinną istotę. Jednakże Sseth wymagał najwyższych ofiar. Chcąc, nie chcąc przyłożył rękę ofierze do czoła. Na czole została odbita gwiazda pięcioramienna. Symbol okultyzmu i ulubiony znak wyznawców węża. <br />
Nagle Aryn zaczął kreślić powietrzu dziwne symbole, od węża pożerającego własny ogon, po człowieka kłaniającego się gadowi. Chciał przez nie wyrazić swe życzenie, chciał by zaklęcie było tak dokładne, jak to tylko jest możliwe. Następnie pocałował ofiarę w czoło, prosto w pentagram. Chwile później czuł, że spada, prosto do królestwa węży. Spadał w błogości, wszakże misja została wykonana.<br />