przesuwa się powoli<br />
nad dachem mej chaty,<br />
zagląda srebrnym okiem<br />
przez otwarte okno,<br />
aż wreszcie,w pewnej chwili,<br />
mojej twarzy dotknął,<br />
musnął mnie delikatnie<br />
pieszczotą matczyną<br />
przez krócutką chwileczkę<br />
i dalej popłynął,<br />
dotknął kartki papieru,<br />
na stole leżącej,<br />
lecz chyba nie przeczytał<br />
tych wierszy do końca,<br />
bo nagle spadł ze stołu<br />
i siadł na dywanie,<br />
by po niedługiej chwili<br />
znaleźć się na ścianie,<br />
drapie się coraz wyżej<br />
po gładkiej tapecie,<br />
oświetlił złotą ramę<br />
na starym portrecie,<br />
tylko lustro wiszące,<br />
przezornie ominął<br />
i po krótkim przystanku,<br />
gdzieś za oknem zginął.<br />
Znowu wisi latarnią,<br />
na niebie bez skazy,<br />
a ja siedzę wpatrzony,<br />
w ten cudny obrazek,<br />
pióro wypadło z ręki<br />
więc dalej nie piszę,<br />
zapatrzony na księżyc,<br />
wsłuchany w tę ciszę.