o zatartych dłoniach i mokrych oczach<br />
błąkając się, nie znalazła pocieszenia w kościołach,<br />
a na krętych i ostrych zboczach.<br />
<br />
Szukała ścieżki powrotnej na tory<br />
wszyscy gardzili, szydzili, nikt nie wskazał drogi<br />
nie pomogły nawet wyobraźni wytwory<br />
spowalniając w marszu jej kroki.<br />
<br />
I tak jak każdego w chwili czekania<br />
opuszcza ją nadzieja i zapomina<br />
a w czasie życiowego błąkania<br />
myśl ostatnia przychodzi, że droga to kpina.<br />
<br />
I w tym przyziemnym stanie<br />
pogubiła siebie i cele <br />
I zamiast dodawać, kradnie<br />
ze środka, gdzie zostało niewiele.<br />
<br />
Tak jak po burzy przychodzi słońce<br />
tak i po śnie przychodzi jawa.<br />
Zobaczyła światełko nowym blaskiem tętniące<br />
I nabrała słodyczy jak czarna kawa.<br />
<br />
Nie było już ciemności<br />
przestała czuć się winna<br />
w duszy grały oznaki radości<br />
i śmiała się jak każda inna.<br />
<br />
Dopiero teraz była tego pewna<br />
kiedy śmierć wzięła ją pod rękę<br />
że przyjaciel to dusza pokrewna<br />
lecz było za późno, by przejść z nim przez mękę<br />