gdy stali z zamarzniętą duszą<br />
w czas gdy archanioł podał im dłoń<br />
ruszyli; a mówili że nie ruszą<br />
<br />
Przyglądałem się zimnoniebieskim źrenicom<br />
kiedy sople zwisały im z powiek<br />
i ujrzałem światełko, blask znicza<br />
skrawek życia ujrzałem, bezsilność<br />
<br />
Ruszyli tak jak stali, bez nadziei<br />
w kruszce węgla wtapiały się stopy<br />
pękały i kreśliły się rysy od słów<br />
w wielkich sercach kamiennych od wieków<br />
<br />
Przejście tą drogą zasypane lamentem<br />
dzieci boga pozostawionych przypadkiem<br />
chciałbym ponieść ich kwieciste wieńce<br />
te grobowe, z liliowym różańcem<br />
<br />
Moi bracia, i tak już pozostanie!<br />
kruche szczęście i smutek rozszalały<br />
będziemy się rodzić w okowach radości<br />
ale życie i tak z góry przegrane.<br />
<br />
<br />
i<br />
<br />