Uśmiechnięta i pochylona szeptała w to powietrze między wami
Pyszności, cudowności z wąskich ciemnych ust
Otwierając co trochę buzię wchłaniałeś je wszystkie chciwie
Jakbyś nie zaznał nigdy pieszczot tak zwiewnych
Jak ten tlen między wami
Jej niemodne sandałki muskały twe kostki jakby znienacka
I błagałeś wszystkie bóstwa, by choć raz jeszcze
Zsunęła się miękko w dół twych stóp
Jej dłonie tańczyły swobodnie w takt słów i myślałeś
Że ona na harfie grać musi, albo na złotych włosach aniołów
Co ci ją zesłały jak obłok cudny
W moich ustach rośnie węgiel czarny i brudny
I każdym oddechem zatruwam powietrze
Pluję pyłem,krztuszę się kurzem
Moje stopy gniją gangreną, z każdym krokiem ubywa im skóry
Odnajdziesz mnie może po tych śladach krwawych
Moje dłonie czekają na wyrok kata
Obetnie je palec po palcu za to
Że je wyciągać do ciebie śmiałam
Jak ślepiec, jak nędzasz, jak kaleka