mglisto tu jakoś, dziwacznie tak jest.
Białe kłęby benzyny mnie muskają w policzek.
Dokąd oni tak pędzą, dokąd leci ten tętn?
Dokąd ja też tak zmierzam, bezszelestnie jak błysk?
Nigdzie mi się nie śpieszy, wszak dzień wolny mam.
Popołudniu zamówiony mam mały jour-fixe,
Otoczony wianuszkiem podstarzałych już dam.
One pewnie już wiedzą, pojęły to w lot
Że gdy Prorok się chwycił za pisanie poezji
To wnet dowie się miasto, dowie się cały glob
Że już zniknął Tetmajer, że już zniknął Jasieński
Patrzę na ulic twarze, patrzę na wszystkich wkoło
Coś mi się marzy, choć sam nie wiem co
Ominąć te mordy podobne bryzolom
Uśmiechając się pięknie, uśmiechając książęco.
I pruję przez miasto niczym strachptak przez las
Mijam wystawy, te szklane okna na świat
Czuję się tak bogaty, czuję się tak jak Sachs
Gdy gram ze światem w szachy i wołam „szach-mat”.