trochę rozmawiali w słoneczny dzień
tyle że cicho jak makiem zasiał
zapach kawy gazeta na stole
towarzyski drugi mówił bez przerwy
podrywał cząstki życia i łączył
snuł nici porozumień i zdobił
bo czasem udawał innego
trzeci był romantycznym zaśpiewem
maił pryzmatyczne przywidzenia
przepływał apaszkami koloru
plastycznie ugniatał czasoprzestrzeń
piąty milczący siedział samotnie
przesiąknięty mroczną wizją śmierci
jeszcze teraz w ogóle nie istniał
był tylko mglistym przywidzeniem
czwarty rubasznie z nich kpił prześmiewca
całą gębę miał pełną dowcipów
bez przerwy dokazywał i mieszał
przerywał innym wpół zdania
pierwszy pozornie gorszy od tamtych
najczęściej patrzył zawsze myślał
trzymał lejce kolegów jak stangret
liżące języki ruchem dłoni
pod krawatem leciutko przepędzał
jak któryś szedł nie dawał innemu
teraz tylko pisał i pił kawę
tylko on potrafił okiełznać szóstego