wymachując wciąż swą trąbą,
leć do kuchni po swój browar,
wlej do gardła, stań się bombą.
Gdy nad uchem lata komar,
wciąż się za firanką chowa,
weź do ręki swego brata,
niech rozpocznie szereg kar.
Gdy zostały mu dwa życia,
ze zmęczenia lata noga,
nie chcesz słuchać jego wycia,
zabija jak miłości Boga.
Kiedy już spłaszczony został,
Ciebie już ogarnia radość,
pomyśl kogo on mógł kochać,
życie mogłeś mu darować.