tworzę bezpieczne sploty, fale energii i girlandy znajomych myśli.
w japońskim ogródku równowaga musi być niezachwiana.
kamienny płotek rozpadł się wiele lat temu.
nic już nie broni pustynnym diabłom harcować po tym skromnym kawałku ładu.
na wschód od chaty widać samotną skałę.
w rozedrganym powietrzu zdaje się być raz dalej, raz jeszcze dalej.
nigdy nie znika za horyzontem.
z nadejściem nocy zbliża się niemal na wyciągnięcie ręki
wybiegam wtedy z chaty i pędzę, szalony wariat, objąć ją jeszcze ten jeden raz.
i kiedy rozpalony chwytam w objęcia, twardnieje pod dotykiem w księżycowy kamień.